000148b |
Previous | 7 of 8 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
1 m " — -- ZWłĄżlŁOTrlŁwyAiAJ IMoyj środa i — 1968 t4 4~ — --„„r --w wwaujŁaŁiii (mirro ? YCIECZKA DO LWOWA (Dokończenie) „# "dziewuszki" zja--"- i — 7 kawa i Herbata była swiet- - fjs--a nie uu pu Ja--nat-na ciecz mętna i T moich pań dobyła aj puszkę polskiej ne- - Uarao0 - kM"!ici" "a -- jpoVosl}em ° "rzą" tóett uszka nie zrozu- - TdpiatOK ia "iu jem tłumaczyć poka- - 5 puszkę Z iuarago „iie ze to taka kawa rfeWa się wrzątkiem i razu hu ---r- óżowe oblicze dzie-- " rozjaśniło się uśmie-'irozumiem- a "Da ko-- M0 siejczas pnniesu lifrjszKa fb'" " gŁi zjawiła się po chwili fł-nny- m bucnającym pa-iLikie-m Zanim zdaliś cie sPraw? co zanuciła 'M __L li niK7k'P "Ma- - fil n nnlmw IfiSZCZG _ i lunęła w nią wrząt- - Mv stole zapanowała nag--Ł a potem buchnął 8h Ryczeli wszyscy — pe z właścicielką "Mara-- Dziewuszka toczyła po I łiXT feliumionymi uizuiid iu Kb spytała wreszcie — fcie zdetonowana wywo lto jeszcze większą weso- - "Dziewuszka poczer nia chwyciła czajnik i [la Nagle przestało mi (esoło Spojrzałem na Zo- - ledziała milcząc z rumien ią policzkach i oczami honvmi w filiżankę zwiedzanie miasta sta- - sie zaledwie dziesięciu jen Reszta gdzieś zniK-rozpłyne- la się wśród eh lwowskich murów lali już po kolacji po-nieg- o wieczora Na śnia-ni- e było nawet połowy iv Przyszła nasza prze- - piczka z lwowskiego od- - Ki Inturista Dziwiła się ik mało "towarzyszy" re- - luje na zwiedzanie mia-- Mowila dobrze po pol-"Jak- że — pytała — nie Bedziliście towarzyszy że :e w programie zwiedza- -' Nie rozumiała że pol-turyś- ci w niczym nie po-i- j --są- do sowieckich- - nie a się prowadzić jak 'plu- - Kiojska dotarliśmy do Mu- - Lenina nawet owa dzie-- a w tajemniczy sposób tylko cos sprawdzić tajemniczością: — Ligęza Za sześć SS±CzliClP°Z°3taIanalskrojony frak olśniew guzie ijuduiiu nam grony Konop- nickiej i Grottgera "reszta autokar gdy przewod- niczka odmówiła pokazania miejsca gdzie był kiedyś cmentarz "Orląt Lwowskich" Do hotelu na obiad wróci-liśmy już tylko we trójkę — przewodniczka Zoja i jaNie licząc kierowcy który niemi-łosiernie pokpiwał sobie z przewodniczki mówiąc ama-n- a ruszczyzna że ""polskie turisty wolą pić z krewnymi niż smatrieć gipsowego Leni- na" Przewodniczka kraśniała z i zdumienia Tego wieczora po kolacji poproszono mnie do biura In- turista które mieściło sie na pierwszym piętrze hotelu' Ku mojemu zdziwieniu nie usły- szałem żadmch wymówek Kierownik biura — młody kędzierzawy człowiek w gra-natowym ubraniu "korttenis" i żółtej koszuli zapinanej na zamek blyskaw iczny — poczę-stow- ał mnie kawą i poprosił żebym zaopiekował się An-glikiem inżjnierem który przybył na zaproszenie miej-scowej huty szkła Przewod niczka Anglika miała dopiero nazajutrz przyjechać z Mosk-wy a w lwowskim Inturiście nie mówił no aneielsku Kierownik nie spodziewał się widać z mojej strony od-mowy bo tylko wyrazi-iłe- m zgodę wręczył mi dwa bi-lety na koncert w teatrze miejskim i oznajmił że An-glik czeka już na mnie w hal-lu Teatr był pełny Siedzieliś-my z Anglikiem w bocznej loży tuż obok sceny W dre-wnianych fotelach widniały dziury po gwoździach tapicer-skic- h Widocznie fotele były kiedyś wyściełane Widownia przypominała trochę salę Te-atru Polskiego w Warszawie Byłaby nawet bardzo podob-na gdyby nie coś w jej at-mosferze coś nieuchwytnego a zarazem wyraźnego — różniło ją tak bardzo od tea-trów w Polsce Odnosiłem wrażenie że czegoś tu braku-je że coś 2 tej sali zabrano ale nie umiałbym powiedzieć — co -- Przygasły -- światła -- publiczj ność stopniowo uciszyła się reflektory rozjarzyły kurtynę Na proscenium ukazał się przystojny pan w średnim i LOTY KOŃ BOGA TRZYGŁAWA = 32 laśnie biblioteczny Pracownik muzeal- - ksiegozbioru był zaskoczony: Pan to czytać?" Kiedy potwierdziłem na- - uśmiechnał się ze zrozumieniem: "Ach studiuje zaocznie" — i wręczył mi 'setstronicowy tom z uwaga że to je-- 1 egzemplarz wiec trzymać wolno tylko toeści dni Powiedziałem że zwrócę zkc wcześniej najpóźniej za sześć dni Wszy tom "Dzieiów Kultów" pióra Rajmunda Wirty leżał wciąż otwarty na kolanach wciąż otwarty na pierw-- I stronie tam gdzie było motto Popeł-- ' !i Wąd fatalny — pierwszy tom wy-- ! F w roku 1932 był zbiorem źródeł pi-?- : łacińskich staroskandynawskich Reckich i staroruskich Zrozumienie (-- w przechodziło moje kwalifikacje j nielicznymi słowami wszystko co ża-lów druku co Wirta zebrał w ciągu lat ?" i oaaan oyio cua mnie pustym kiem Juz motto umieszczone przed m a bedace fragmentem staronor-eg-o poematu Tarlas Skalda Annora ło Skjóldungr ópjód eldi audit -- as pa flotnum dauda naestan kyndud hlenna prystir nyrjar ljóma sudr at Jómi ergi pordi hallir varda neidit folk i virki breidu budiungr unnud borgar monnum Uiorfllm rłnlUMn V?rfłl1 T31-- jak głosił odsyłacz napisano --" roku 1011 na cześć norweskiego f Magnusa Skjóldungr Skjóldungr w brzmiało nihv urir7pnie normańskie- - iecza o salińskie mnrv Dlaczego Wirta £?ft na wstępie dzieła swego życia to r?j9 motto? I co oznaczało? Zniechę-- 2 'zawiedziony z tomiskiem i walizką Lakiem się przez most na drugą stronę rzekj Nie pozostawało nic innego J_ kulcie boga Trzygława zasięgnąć in-'f- fi u autora 7=§a nie okazywał zachwytu z okazji '- -s przybycia wszystko wiem obywatelu poru wracamy 'fSjest dni o-puśc- iła gniewu "i? czego za cześć? Akurat za sześć? aj}1? wiem Ale przypuszczam że za tj?1 P°jedaemy do domu J był telefonogram żebym się a-:- £" dzii w wojewódzkiej Nie wyje- - bo jest poczta do obywatela poru „łŁU uiCjah„n biała koszule nikt gdy co fort nieskazitelnie aiaco i biała rmiS7fcp Spojrzeliśmy z Anglikiem na siebie Rozumieliśmy sie bez komentarzy Z naszej loży widać było przecież także publiczność — mężczyzn w rozchełstanych koszulach i brudnych buciorach kobiety w podłych perkalowych su-kienczyna- ch niedom1e dzie-ci Nastąpił recital pieśni so-wieckich w wykonaniu mos-kiewskiej śpiewaczki której nazwiska już nie pamiętam Kiedy po dwu godzinach nie wytrzymaliśmy i wjszliimy z teatru recital trwał jeszcze w najlepsze biuścia-st- a artystka w lśniącej ceki-nami fioletowej sukni mogła-by Baszanowskicmu zaimpo-nować kondycją Choć pew-nie i jemu nie zaimponowała-by piskhwjm pizesadnie roz-tremolowan- ym sopranem Na ulicy roiło się od ludzi jak w wielkie święto choć bjł to tylko zwykły niedzielny wieczór Szeroka w sadzana drzewami aleja przy której znajduje się eatr kłębiła się od płjnącjeh w obu' kierun kach tłumów Wyglądało to jak jakaś demonstracja Anglik zaproponował że-byśmy poszukali nocnego lo-kalu Miał ochetę na drinka W pobliżu hotelu znaleźliśmy wreszcie otwartą restaurację Przed drzwiami zastaliśmy tłumek młodych ludzi usiłu-jących bezskutecznie przeku-pić starszawego cerbera w drelichowej kurtce który po-tężnym torsem blokował wej-ście Na nasz widok cerber zdjął z twarzy maskę pogar-dliwej obojętności i uśmiech-nął się grzecznie "Bitte schoen" — powiedział po nie-miecku Do lokalu wchodzi się po szerokich wysłanych czerwo-nym dywanem schodach Pię-kna drewniana boazeria po o-b- u stronach schodów pełna jest szczelin pęknięć wycię-tych nożem monogramów Ściany pstrzą się plamami od-padnięte-go tynku Sala restauracyjna buchnę-ła w nas światłem i gorącym odorem potraw Pyło tu jas-na jak w sali opei&cyjncj i tłumnie "jak na wiejskiej lo terii Przy czterosobowych stolikach siedziało po 8-1- 0 go-ści Wielu w mundurach ofi-cerskich inni — w modnych tam widocznie samodziało Bfrfrfwy iiiiiIiiwwii mngmytfmmmmąiiimitnrtrmmnmaammaalh Simierz Blahij =j I rAA samego Potężna cznika którą dostałem agenturalnie że tak powiem — Co to znowu za bzdury? Obraził się więc tylko podał mi list i cdmeldował się służbowo List w niebie-skiej kopercie bez nazwiska nadawcy jak zwykle Jak zwykle psiakrew! Wściekłem sie na tajemniczego informatora który mą-cił mi w głowie Tym razem pisał: "Synu mójv czy doszło do twej wiado-mości że w dniu 15 czerwca br odszedł z Dworca Głównego dodatkowy pociąg tury-styczny do Warszawy punktualnie o godz 017 Przy czym zwracam ci synu uwagę że normalny pociąg pospieszny do Stolicy Polski Ludowej odchodzi o godzinie 2205 O czym powiadamia cię twój stroskany ojciec Wirgiliusz" — Ligęza! Zjawił się jak na pożar — Tak jest obywatelu poruczniku — Kto przyniósł tę bzdurę' — Babka w czerwonych spodniach oby-watelu poruczniku — W czym? — Przecie melduję: czerwone spodnie i tak zwany dekolt Nie miała gdzie spać więc ja zakwaterowałem w pokoju obywa-tela porucznika czyli na stacji tych archeo-logów Rano dała mi ten list bo się nie mogła doczekać — Kogo do cholery? — No przecie melduję że obywatela po-rucznika Poszedłem do siebie zupełnie zgnębiony Na stole znalazłem karteczkę od nieznajo-mej sublokatorki napisaną pomadlcą do warg: "Dziękuję za papierosy" Kasetka rzeczywiście była pusta natomiast łóżko zasłane Na poduszce leżał czerwony goź-dzik Miałem dosyć — Ale pan zirytowany — powiedziała Syfonia podając mi śniadanie — Nikogu-sieńk- o nie ma! Profesory na wykopach a doktorowa też zajęta bo pan wie w nie-dzielę u nas będzie teatr Na całe miasto Wie pan? — Wiem — Ja też będę grała — Tak Wiem _ Wie pan? Olej! — Wiem — Ja będę dziewicą Cała w bieli i będę grała na tych to jak im tam no tych cym-bałach Tak Mojego noża Syfonia me znala zła? V s ł"jr:' y wych marynarkach i kracias-tych koszulach Na mnie i na Anglika patrzono jak na ra-rogó- w Pod jedną ze ścian stał rzad krzeseł- - 'fam również było tło-czno Goście stawiali butelki l wódką i talerze z zakąskami na podłodze przepijali do siebie gwarzyli głośno Hrak stołu najwyraźniej nikomu tu nie wadził Słyszało się głównie język ukraiński tro-chę — rosyjskiego Popatrzałem na mojego Anglika i roześmiałem się Dawno nie zdarzyło mi się wi-dzieć tak rozdziawionej zdu-mionej japy Wypiliśmy na stojąco po horyłce z piep-rzem i opuściliśmy "night club" Kelnerka zaczęła wprawdzie wyrzucać jaKichś gości zęby opróżnić dla nas stolik ale' nie skorzystaliśmy z jej kurtuazji Kiedy wycho-dziliśmy zaczęła grać orkie-stra W rytm ogromnego strażackiego bębna popłynęły dźwięki "Siwego włosa" Następnego ranka na śnia-danie zjawiły się trzy osoby — oprócz mnie i Zoi — a i te wkrótce znikł)' Nie było na wet mowy zęby realizować program który przewidywał na to przedpołudnie zwiedza mucum orzący dziwiła sie mojej pogodnej obojętności wobec "samowo-li" turystów nie rozumiała dlaczego nie każę im meldo-wać dokąd idą Po śniadaniu poszliśmy z Zoja na spacer Miasto jaśnia-ło słońcem z po-wagą patrzył na nas z kamien-nego cokołu W tle pomnika się wielki szary bu-dynek jakiegoś urzędu Na jego dachu widnieją ogromne czerwone litery: "Chwała KPZR" Oczywiście — po ro-syjsku Kiedy patrzy się na pomnik z pewnego oddalenia litery jarzą się tuż nad głową wieszcza Czyżby zamierzona symbolika? Wątpię Raczej nie zamierzona ale — jest Idziemy pomału przez mia-sto Dużo drzew Gdzieś tam z boku cicho przemyka tro-lejbus Ruchu kołowego nie widać czasem tylko przejeż-dża ciężarówka Zoja prowa-dzi mnie do "polskiego koś-cioła" Tak to określiła Koś-ciół jest wielki szary "w sa= mym centrum miasta Jestem wewnątrz i znów ogarnia mnie to samo dziwne uczucie co wczoraj w teatrze Niby zwykły polski kościół — mie-- _ r afi t tr _ aincr ircrji £uurj 'ł irrrak ił(i w szanina baroku z gotykiem ciężkie hwyw środkowej na-wie przed wielkim ołtarzem jarzy się lampka Jak w Kra-kowie Warszawie czy Lubli-nie A jednak nio tak Znów czegoś mi brakuje czegoś nieuchwytnego W kościele jest pusto W ławach spostrzegam tylko dwie skulone w modlitwie staruszki Zbliżamy się do oł-tarza Wysokie obcasy Zoi głośno stukają o kamienną posadzkę Księdza zauważy-liśmy dopiero kiedy dzieliło nas od niego zaledwie kilka kroków Siedział w wielkim fotelu gdzie zasiada zazwy-czaj na czas kazania kapłan celebrujący mszę Ksiądz był mały i bardzo stary Jego su-tanna błyszczała od zużycia Głowę opuścił na piersi — pewnie modlił się albo drze-mał Nagle zobaczyłem jego ręce — i przestałem widzieć wszystko inne Nie były to rę- - ce kapłana ale — robotnika lub pomywacza Czerwone zdeformowane od artretycz-nyc- h zgrubień zużyte jak ta stara sutanna — zwisały W7dhiż kolan siedzącego w bezwładnym geście jakiejś straszliwej kosmicznej bez-nadziejności Przyszło mi do głowy że ten ksiądz pewnie sam sprząta swój kościół Nie jestem taki już bardzo nie rewolucji Zoja ! ale ciarki przebieg- - Mickiewicz znajduje iv mi po grzuieue i cos ciiwy-cił- o za gardło Stałbym tam jeszcze długo gdyby Zoja nie ścisnęła mnie za ramię "Chodźmy już" — szepnęła Po drodze zauważyłem drew-nianą skrzynkę z napisem po polsku "Ofiara na utrzyma-nie kościoła" Sięgnąłem do kieszeni banknoty z szeles-tem opadły na dno skrzynki Zoja patrzyła na mnie szero-ko otwartymi oczami Na ulicy przyglądałem się domom Polskość tkwi głębo-ko w tych murach w ich ar-chitekturze w wykroju okien i brani w urbanistyce śród-mieścia A jednak — coś tu jest nie tak nie po naszemu znów wraca to idiotyczno u-czu- cie braku czegoś istotnie-g- o Zapraszam Zoję na koniak Postanawiamy pójść do jedy-nego we Lwowie baru kawo-wego typu "espresso" Po drodze spostrzegam ogromny ogonek do sklepu piekarskie-go Uderzają mnie rozmia' ry kolejki i egzotyczny wyg-ląd ludzi Są to przeważnie kobiety — wszystkie robią wrażenie starszych — ubra-ne w ciemne długie suknie — Słucham? — Noża — Jakiego znowu noża? — Mówiłem przecież Syfonii Parę dni temu zostawiłem w jadalni nóż taki duży nóż z trzonkiem Zginął tutaj — Tu nic nie ginie Ale może poszukam Czasem z garnkami się zbiera różności — Może już Syfonia nie szukać Znalazł sie O ten! — wydobyłem z kieszeni szty-let nurkarski Syfonia krzyknęła i zamknęła usta aż wargi złożyły się w cienką linijkę Wypro-stowała się — No to jak się znalazł nie ma co robie krzyku — Tak ma Syfonia rację Nie ma co robić krzyku Zebrała naczynia i odeszła wolno nie obejrzawszy się ani razu Tego samego wieczora kazałem areszto-wać Marcelinę Chwościk Wyszła wyprosto-wana jak by szła na majowe nabożeństwo Tylko na widok siedzącego za biurkiem Li-gęzy żachnęła się ale natychmiast spo-chmurnia- ła i już później przez sześć godzin rozmowy twarz jej ani na moment nie stra-ciła drewnianego wyrazu jaki mają tylko wiejskie światki przy piaszczystych dro-gach Raz tylko krzyknęła ale to się stało znacznie później w nocy Profesor Wirta długimi krokami prze-mierzał swój antykwaryczny pokój powta-rzając bezustannie: — Niemożliwe Marcelina? Niemożliwe Andrzej siedział przy uchylonym oknie Milczał Kamieniecki uśmiechał się zagad- - kowo- - — Dlaczego? Dlaczego niemożliwe kole-go profesorze? Pan zna przecie wieś Myślę: tę zacofaną na drodze między kurną chatą i telewizorem Skrytość zaciętość chy-troś- ć Skoro kolega porucznik twierdzi iż widział jak Syfonia kradła celowo podło-żony sztylet? Chyba nie ma lepszego do-wodu na to iż wręczyła komuś kto tym sztyletem urządził panu rękę — Ale ona była taka do nas przywiąza-na! _ zawołał profesor Wirta — Za siedemset złotych miesięcznie plus jedzenie — powiedział spod okna Andrzej — Niech pan nie będzie cyniczny kolego Derkacz — Nawet się nie staram panie profeso-rze Myślę tylko o biednej koleżance Rudz- - — Co pan chce przez to powiedzieć! — Wirta stanął przed Derkaczem — Tylko tyle że zabójstwa chodzą sta-dami choćby nawet jednb z nich się nie udało — Pan myśli: Marcelina? — Nie nie myślę — Słusznie — zachichotał po swojemu dr Kamieniecki— od tego jest inteligentny milicjant — Nie Nie Jeszcze raz nie! Przecież to dosłownie niczym plaga — zawołał profe-sor Wirta i-wzn- iósł rękę ku górze okutane w chusty obute w I by' nie poturbować ludzi cze- - kalosze lub drewniane trepy Przypominam sobie że mam ze sobą aparat fotograficzny Podnoszę go szybko do oczu Pstryk Chce powtórzyć zdję-cie ale Zoja chwyta mnie za ramię Na jej twarzy maluje się wielka powaga "Nie trze-ba robić takich zdjęć" — mó wi wroga propaganda mo że je kiedyś wykorzystać przeciw Związków i Sowiec-kiemu" Jestem przekonany że dziewczyna się wygłupia Odpowiadam żartem: "Tak New York Times" zamówił u mnie serie pogrzebowych obrazków z' ZSRR" Delikat-nie oswobadzam ramię i ro-bię drugie zdjęcie Zoja mil-czy Przed barem kawowym też zastajemy długą kolejkę Ale nie czekamy jak inni Zoba-czywszy nas barmanka wy-krzykuje po ukraińsku: "Cu-dzoziemcy! Dajcie przejście towarzysze'" Natychmiast ro-bi się wokół nas pusto opró-żnia się jeden z wysokich marmurowych stolików przy których pije się kawę na sto-jąco Tuż obok nas tłoczy się grupa młodych ludzi — chy-ba z sześciu przy jednym stoliku Przyglądają się nam szepcą coś między sobą Wre-szcie jeden — wysoki czar-niawy dryblas — zbliża się do nas "Ty Polak?" — pyta wymierzając we mnie brud ny palec "Tak" — odpowia dam — "A ty by buty sprze dał?" — powiada tamten widzę że on a także cale je go towarzystwo uporczywie przygląda się moim 'noszo-nym już zdrowo polskim pół-buciko- m kupionym u prywa ciarza na Chmielnej za 300 złotych Czuję rosnący wstyd sam nie wiem dlaczego Zapra-szam chłopaka do mojego po-koju Zoja protestuje powia-da że nic wolno handlować "Ależ ja mu chcę podarować te buty" — odpowiadam Zoja głupieje Chłopak też Po kwadransie schodzimy z powrotem na dół Chłopak jest czerwony ze szczęścia — buty są wprawdzie troszkę za duże ale — oblecą Dziękuje mi mieszając słowa polskie i ukraińskie Czuje się coraz bardziej głupio chcę żeby już poszedł i zostawił mnie same-go z Zoją która czeka na nas w hallu Przy odjeździe też żegnał nas tłum Znów były ły i szloch i wódka Kierowca mu-siał ruszać bardzo pomału że- - — Słusznie Trzygław się wściekł na zwiększone spożycie alkoholu w Salinie i po raz drugi karze miasto — znowu zachi-chotał Kamieniecki Wirta wzruszył ramio-nami i powiedział tylko: — Bzdury — Za-brał się do nalewania herbaty Był bardzo zdenerwowany Pauza milczenia wypełnio-na brzękiem szklanek trwała długo Kamie-niecki coś czytał w swojej księdze i raptem z satysfakcją złożył brulion Zapytał: — Czy pan już przesłuchiwał tę Erynię? — Mam zamiar to zrobić jeszcze dziś — To słusznie I dobrze byłoby przejrzeć jej pokój — To właśnie robi mój asystent — O to dobrze Bardzo dobrze No będę uciekał Mam jeszcze trochę pracy Ta na-sza Łucja to taka piła — Chwileczkę doktorze Mam do pana małą prośbę Pan zdaje sie zna skandy-nawskie języki a ja mam tu taki tekst Zresztą z łaciną też sobie nie dam rady — wyciągnąłem książkę — O! "Źródła" naszego profesora Pro-fesorze — Kamieniecki przewrócił parę kartek — Wydanie z trzydziestego drugie-go — W Polsce było tylko jedno — poinfor-mował Wirta — Po co panu to tłumacze-nie? — Porucznik chce nam zrobić konkuren-cję profesorze Czasy psiakrew milicja z doktoratami Ale nic z tego kolego! Skan-dynawskich nie znam Łacina owszem O to do tego jeszcze staronormandzkl tak profesorze? — podsunął książkę Wircie Hory ujął tom trochę jak mszał w obie ręce i złożył na kolanach — Pan myśli: motto? Annora? Tak Mowa Wikingów — werbował kartki — Dawno tego nie miałem w ręku Pan chce żebym panu przełożył? — Nie chciałem pana profesora fatygo-wać — usprawiedliwiłem się — Cóż to dla naszego profesora Sagi jarle Knytlingi Przecież pan zdaje się w Heidelbergu ten wykład po normandz-k-u — Stara historia — twarz Wirty przyo-blekła wyraz zażenowania Oddał mi książ-kę — To rzeczywiście może innym ra-zem? — Właśnie — zgodziłem się chętnie ale Kamieniecki wtccz niezgrabnie wetknął Wircie książkę w rękę i nagabywał o czy-tanie — To nam dobrze zrobi po tym wszy-stkim Zmieńmy do licha wymiar świata! Czytaj profesor! — wołał Kamieniecki Sprawiał wrażenie sztucznej rubasznoścL jak by chciał ukryć nurtujące go uczucie lęku Bo Kamieniecki dałbym głowę cze-goś się bał — Niech pan tłumaczy profe-sorze Skjóldungr Co to znaczy Skjól-dungr kolego Derkacz-- ? — Nie wiem — padło spod okna — Mścicielu — szepnął Wirta — O to ślicznie a dalej? piaiacych się od zewnątrz ścian autokaru Kiedy wreszcie byliśmy już na użgorodzkiej szosie a wie-że nieczynnych kościołów Lwowa-zniknę-ły _za_ wzgórzem — poczułem jakąś smutną ul- - sę - Zoja pożegnała sie z nami w strefie przygranicznej Cze-kała nas jeszcze Czechosłowa-cja Wielkie smutne oczy Zoi zwilgotniały kiedy ścis-kaliśmy sobie na pożegnanie ręce Sowiecki celnik od razu na samym początku kontroli po-prosił mnie na bok "Pioszę oddać film ze zdjęciami ze Lwowa" — powiedział Zdę-białem Potem bez słowa wy-ciągnąłem aparat Celnik przewinął film wyjął go z a- - paratu i wsadził do kieszeni "Więcej nie ma'" "Nie" — odpowiedziałem jak automat "A tu — macie zapomnieliś- - cie zabrać buty z hotelu" — w rękach celnika pojawiła się zawinięta "w "gazecie? paczka Spoza poszarpanej "Prawdy" -- błysnęły póćbuciki podarowa-ne chłopakowi z baru kawo-wego Wsiadając do autokaru spój rzalem_w5tex?_oa szosę W oddali widniała szczupła dziewczęca sylwetka Uniosła nad głową rękę Przez- - mo-ment ogarnęła mnie straszli-wa złość Z trudem tylko po-wstrzymałem się żeby nie blu-zna- ć przekleństwami Zoja — słodka dobra piękna Zoja A potem nagle zrobiło mi się jej żal Zrodziło się dziw-ne niewytłumaczalne współ-czucie Szybko otworzyłem o-k- no i pomachałem ręką Żeg-nałem wraz z Zoją Lwów Pa-sowała do czegoś "tego" co nie mogło znaleźć wyrazu w słowach do tego co przygnę-biało mnie obcością atmosfe-ry panującej w tym mieście A urodziłem się zbyt późno by poznać polski Lwów Lucjan K Perzanowski Antena Londyn' EC A I J A l Wypgzeekż książek dla dzieci CENY ZNIŻONE Każda książka za 25 c BAHDAJ — O malej spince i dum pstrqgu 13ECHLEHOWA II — Za siódmym dębem BUCZKÓWNA U — Dzień dobry ptaki „ — Nad Jenorcm — Motylku jak ci na imię? CHOTOMSKA W — Pisanki „ — Mlcsiqcc IŁŁAKOWICZóWNA K — Wierszyki nałęczowskie IIEMAU M — Boa dusiciel KOWALEWSKA M — Kawka pafka LEWANDOWSKA C — W niebieskim ulu PISARSKI K — Śmieszne historie „ — Pi ima aprilis SZUCIIOWA S — Marcin i jcKo miasto SZYMAŃSKI E — Skowronkowa piosenka WOROSZYLSKI W — Globus w prosku ZYCKI L — Nanda ZYWULSKA K — Sen Jasia Dla młodzieży CHAMIEC J — Filarecka dłoń FIJAŁKOWSKI G — Morze sumi jak dawniej Każda książka za 30 c BUCZKÓWNA M — W naszym przedszkolu DOMARADZKI W — Dobry wiccór pani sowo SZYPOWSKA M — O trzech pstrych przepióreczkach TERLIKOWSKA M — ChocUi mucha po globusie Każda książka za 40 c BONSELS W — Pszczółka maja BRONIKOWSKA Z — Pasikonik i biedronka BRZECHWA J — Przygoda króla jegomości „ — Tańcowała igła z nitką „ — Zoo „ — Pali się „ — Depesza BUCZKÓWNA M — Toni „ — Czarnuszek w ogrodzie CHOTOMSKA W — Gqslor GELLNEROWA D — Polecimy w świat HOFFMAN A — Idic gąska Balbinka JANCZARSKI C — Tygrys o złotym sercu ' { „ — Latawiec f JESIONOWSKI J — Jasio świszczypała KAMIEŃSKA A — Pod jabłonią KOWNACKA M — Ogródek - LEGUT L — Strach się martwi PISARSKI K — Zielone serce PAPUZIŃSKA J — Tygryski S1KIUYCKI I — Nowe przygody rycerza Chwalipięty WOKOSZYI-S- Kl W — Pan samowar „ — Zabawa WOŹNICKA L — Filka i Filonek Dla młodzieży CHAMIEC J A — Jak Semko Polskę budował ZDZITOWIECKA II — Baz na sto lat Każda książka za 50 c BECHLEROWA II — Puk BUCZKÓWNA M — Niezwykły festiwal CZERKAWSKA M — W czas pogody FICOWSKI J — Lustro i promjk GRABOWSKI J — Czarna owieczka JANCZARSKI C — Listy listy listy JANUSZEWSKA II — Srebrna kózka „ — Farfurowa bajka KIERST J — Dwie wiewiórki KOWNACKA M — Plastusiowo „ — Rogaś — W Swicrszczykowic KBUGER M — Apolejka 1 jej osiołek KRZEMIENIECKA L — O Jasiu kapeluszniku KUBIAK T — Tęczowa parasolka P1SABSKI It — Nasza biała myszka SZTAUDYNGER J — Kas tanki SZUCIIOWA S — Dziwię się światu SZYMAŃSKI K — V"słoncc7ny świat WYGODZKI S — Odwiedziła mnie żyrafa Dla młodzieży CHMUROWA Z — Pięć kroków wstecz JANUSZEWSKA H — Pirlim-Pe- m KOSSAK Z — Purpurowy szlak ZDZITOWIECKA II — Pantofelek pięknej Rodopir Każda książka za 75 c BRZECHWA J — śmiechu warte „ — Kot w butach „ — Kopciuszek BECHLEROWA II — Koniczyna pana Floriana REJSMOND J — Baśń o ziemnych ludkach GARCZYIŚ-SK- I S — MisioJek JANCZARSKI C — Tęcza Małgosi KUBIAK T — Taka sobie muzyka PIOTROWSKI M — Szare uszko POKORSKA K — Moje gospodarstwo ZAREMBINA E — a to było tak „ — Opowiem wam Dla młodzieży ł"f HARTWIG J — Pan Nobo KIERST J — Księga portretowych zażaleń s PISARSKI R — Wakacie w -- Zoo ZDZITOWIECKA II — Pazie i rusałki WARUNKI WYSYŁKI KSIĄŻEK: Zamówienia książek do $500 koszty przesyłki ponosi zama-wiający doliczając 10% wartości zamówienia Zamówienia po- nad $5 00 koszty przesyłki ponosi Księgarnia Do USA bez względu na sumę płaci zamawiający Należność 'najlepiej prze-tazyw- ać czekiem własnym lub Money Orderem — Zamówienia derować do Księgarni: "ZWIĄZKOWIEC" 1475 GUSEN S7rV TORONTO ONT WWKlMr &M %1 a"! b-t- h BŁfcl ii SB rsi H JfĘe@ fm ] mŁ £jl ml 13& 1c N
Object Description
Rating | |
Title | Zwilazkowiec Alliancer, May 01, 1968 |
Language | pl |
Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
Date | 1968-05-01 |
Type | application/pdf |
Format | text |
Identifier | ZwilaD2000606 |
Description
Title | 000148b |
OCR text | 1 m " — -- ZWłĄżlŁOTrlŁwyAiAJ IMoyj środa i — 1968 t4 4~ — --„„r --w wwaujŁaŁiii (mirro ? YCIECZKA DO LWOWA (Dokończenie) „# "dziewuszki" zja--"- i — 7 kawa i Herbata była swiet- - fjs--a nie uu pu Ja--nat-na ciecz mętna i T moich pań dobyła aj puszkę polskiej ne- - Uarao0 - kM"!ici" "a -- jpoVosl}em ° "rzą" tóett uszka nie zrozu- - TdpiatOK ia "iu jem tłumaczyć poka- - 5 puszkę Z iuarago „iie ze to taka kawa rfeWa się wrzątkiem i razu hu ---r- óżowe oblicze dzie-- " rozjaśniło się uśmie-'irozumiem- a "Da ko-- M0 siejczas pnniesu lifrjszKa fb'" " gŁi zjawiła się po chwili fł-nny- m bucnającym pa-iLikie-m Zanim zdaliś cie sPraw? co zanuciła 'M __L li niK7k'P "Ma- - fil n nnlmw IfiSZCZG _ i lunęła w nią wrząt- - Mv stole zapanowała nag--Ł a potem buchnął 8h Ryczeli wszyscy — pe z właścicielką "Mara-- Dziewuszka toczyła po I łiXT feliumionymi uizuiid iu Kb spytała wreszcie — fcie zdetonowana wywo lto jeszcze większą weso- - "Dziewuszka poczer nia chwyciła czajnik i [la Nagle przestało mi (esoło Spojrzałem na Zo- - ledziała milcząc z rumien ią policzkach i oczami honvmi w filiżankę zwiedzanie miasta sta- - sie zaledwie dziesięciu jen Reszta gdzieś zniK-rozpłyne- la się wśród eh lwowskich murów lali już po kolacji po-nieg- o wieczora Na śnia-ni- e było nawet połowy iv Przyszła nasza prze- - piczka z lwowskiego od- - Ki Inturista Dziwiła się ik mało "towarzyszy" re- - luje na zwiedzanie mia-- Mowila dobrze po pol-"Jak- że — pytała — nie Bedziliście towarzyszy że :e w programie zwiedza- -' Nie rozumiała że pol-turyś- ci w niczym nie po-i- j --są- do sowieckich- - nie a się prowadzić jak 'plu- - Kiojska dotarliśmy do Mu- - Lenina nawet owa dzie-- a w tajemniczy sposób tylko cos sprawdzić tajemniczością: — Ligęza Za sześć SS±CzliClP°Z°3taIanalskrojony frak olśniew guzie ijuduiiu nam grony Konop- nickiej i Grottgera "reszta autokar gdy przewod- niczka odmówiła pokazania miejsca gdzie był kiedyś cmentarz "Orląt Lwowskich" Do hotelu na obiad wróci-liśmy już tylko we trójkę — przewodniczka Zoja i jaNie licząc kierowcy który niemi-łosiernie pokpiwał sobie z przewodniczki mówiąc ama-n- a ruszczyzna że ""polskie turisty wolą pić z krewnymi niż smatrieć gipsowego Leni- na" Przewodniczka kraśniała z i zdumienia Tego wieczora po kolacji poproszono mnie do biura In- turista które mieściło sie na pierwszym piętrze hotelu' Ku mojemu zdziwieniu nie usły- szałem żadmch wymówek Kierownik biura — młody kędzierzawy człowiek w gra-natowym ubraniu "korttenis" i żółtej koszuli zapinanej na zamek blyskaw iczny — poczę-stow- ał mnie kawą i poprosił żebym zaopiekował się An-glikiem inżjnierem który przybył na zaproszenie miej-scowej huty szkła Przewod niczka Anglika miała dopiero nazajutrz przyjechać z Mosk-wy a w lwowskim Inturiście nie mówił no aneielsku Kierownik nie spodziewał się widać z mojej strony od-mowy bo tylko wyrazi-iłe- m zgodę wręczył mi dwa bi-lety na koncert w teatrze miejskim i oznajmił że An-glik czeka już na mnie w hal-lu Teatr był pełny Siedzieliś-my z Anglikiem w bocznej loży tuż obok sceny W dre-wnianych fotelach widniały dziury po gwoździach tapicer-skic- h Widocznie fotele były kiedyś wyściełane Widownia przypominała trochę salę Te-atru Polskiego w Warszawie Byłaby nawet bardzo podob-na gdyby nie coś w jej at-mosferze coś nieuchwytnego a zarazem wyraźnego — różniło ją tak bardzo od tea-trów w Polsce Odnosiłem wrażenie że czegoś tu braku-je że coś 2 tej sali zabrano ale nie umiałbym powiedzieć — co -- Przygasły -- światła -- publiczj ność stopniowo uciszyła się reflektory rozjarzyły kurtynę Na proscenium ukazał się przystojny pan w średnim i LOTY KOŃ BOGA TRZYGŁAWA = 32 laśnie biblioteczny Pracownik muzeal- - ksiegozbioru był zaskoczony: Pan to czytać?" Kiedy potwierdziłem na- - uśmiechnał się ze zrozumieniem: "Ach studiuje zaocznie" — i wręczył mi 'setstronicowy tom z uwaga że to je-- 1 egzemplarz wiec trzymać wolno tylko toeści dni Powiedziałem że zwrócę zkc wcześniej najpóźniej za sześć dni Wszy tom "Dzieiów Kultów" pióra Rajmunda Wirty leżał wciąż otwarty na kolanach wciąż otwarty na pierw-- I stronie tam gdzie było motto Popeł-- ' !i Wąd fatalny — pierwszy tom wy-- ! F w roku 1932 był zbiorem źródeł pi-?- : łacińskich staroskandynawskich Reckich i staroruskich Zrozumienie (-- w przechodziło moje kwalifikacje j nielicznymi słowami wszystko co ża-lów druku co Wirta zebrał w ciągu lat ?" i oaaan oyio cua mnie pustym kiem Juz motto umieszczone przed m a bedace fragmentem staronor-eg-o poematu Tarlas Skalda Annora ło Skjóldungr ópjód eldi audit -- as pa flotnum dauda naestan kyndud hlenna prystir nyrjar ljóma sudr at Jómi ergi pordi hallir varda neidit folk i virki breidu budiungr unnud borgar monnum Uiorfllm rłnlUMn V?rfłl1 T31-- jak głosił odsyłacz napisano --" roku 1011 na cześć norweskiego f Magnusa Skjóldungr Skjóldungr w brzmiało nihv urir7pnie normańskie- - iecza o salińskie mnrv Dlaczego Wirta £?ft na wstępie dzieła swego życia to r?j9 motto? I co oznaczało? Zniechę-- 2 'zawiedziony z tomiskiem i walizką Lakiem się przez most na drugą stronę rzekj Nie pozostawało nic innego J_ kulcie boga Trzygława zasięgnąć in-'f- fi u autora 7=§a nie okazywał zachwytu z okazji '- -s przybycia wszystko wiem obywatelu poru wracamy 'fSjest dni o-puśc- iła gniewu "i? czego za cześć? Akurat za sześć? aj}1? wiem Ale przypuszczam że za tj?1 P°jedaemy do domu J był telefonogram żebym się a-:- £" dzii w wojewódzkiej Nie wyje- - bo jest poczta do obywatela poru „łŁU uiCjah„n biała koszule nikt gdy co fort nieskazitelnie aiaco i biała rmiS7fcp Spojrzeliśmy z Anglikiem na siebie Rozumieliśmy sie bez komentarzy Z naszej loży widać było przecież także publiczność — mężczyzn w rozchełstanych koszulach i brudnych buciorach kobiety w podłych perkalowych su-kienczyna- ch niedom1e dzie-ci Nastąpił recital pieśni so-wieckich w wykonaniu mos-kiewskiej śpiewaczki której nazwiska już nie pamiętam Kiedy po dwu godzinach nie wytrzymaliśmy i wjszliimy z teatru recital trwał jeszcze w najlepsze biuścia-st- a artystka w lśniącej ceki-nami fioletowej sukni mogła-by Baszanowskicmu zaimpo-nować kondycją Choć pew-nie i jemu nie zaimponowała-by piskhwjm pizesadnie roz-tremolowan- ym sopranem Na ulicy roiło się od ludzi jak w wielkie święto choć bjł to tylko zwykły niedzielny wieczór Szeroka w sadzana drzewami aleja przy której znajduje się eatr kłębiła się od płjnącjeh w obu' kierun kach tłumów Wyglądało to jak jakaś demonstracja Anglik zaproponował że-byśmy poszukali nocnego lo-kalu Miał ochetę na drinka W pobliżu hotelu znaleźliśmy wreszcie otwartą restaurację Przed drzwiami zastaliśmy tłumek młodych ludzi usiłu-jących bezskutecznie przeku-pić starszawego cerbera w drelichowej kurtce który po-tężnym torsem blokował wej-ście Na nasz widok cerber zdjął z twarzy maskę pogar-dliwej obojętności i uśmiech-nął się grzecznie "Bitte schoen" — powiedział po nie-miecku Do lokalu wchodzi się po szerokich wysłanych czerwo-nym dywanem schodach Pię-kna drewniana boazeria po o-b- u stronach schodów pełna jest szczelin pęknięć wycię-tych nożem monogramów Ściany pstrzą się plamami od-padnięte-go tynku Sala restauracyjna buchnę-ła w nas światłem i gorącym odorem potraw Pyło tu jas-na jak w sali opei&cyjncj i tłumnie "jak na wiejskiej lo terii Przy czterosobowych stolikach siedziało po 8-1- 0 go-ści Wielu w mundurach ofi-cerskich inni — w modnych tam widocznie samodziało Bfrfrfwy iiiiiIiiwwii mngmytfmmmmąiiimitnrtrmmnmaammaalh Simierz Blahij =j I rAA samego Potężna cznika którą dostałem agenturalnie że tak powiem — Co to znowu za bzdury? Obraził się więc tylko podał mi list i cdmeldował się służbowo List w niebie-skiej kopercie bez nazwiska nadawcy jak zwykle Jak zwykle psiakrew! Wściekłem sie na tajemniczego informatora który mą-cił mi w głowie Tym razem pisał: "Synu mójv czy doszło do twej wiado-mości że w dniu 15 czerwca br odszedł z Dworca Głównego dodatkowy pociąg tury-styczny do Warszawy punktualnie o godz 017 Przy czym zwracam ci synu uwagę że normalny pociąg pospieszny do Stolicy Polski Ludowej odchodzi o godzinie 2205 O czym powiadamia cię twój stroskany ojciec Wirgiliusz" — Ligęza! Zjawił się jak na pożar — Tak jest obywatelu poruczniku — Kto przyniósł tę bzdurę' — Babka w czerwonych spodniach oby-watelu poruczniku — W czym? — Przecie melduję: czerwone spodnie i tak zwany dekolt Nie miała gdzie spać więc ja zakwaterowałem w pokoju obywa-tela porucznika czyli na stacji tych archeo-logów Rano dała mi ten list bo się nie mogła doczekać — Kogo do cholery? — No przecie melduję że obywatela po-rucznika Poszedłem do siebie zupełnie zgnębiony Na stole znalazłem karteczkę od nieznajo-mej sublokatorki napisaną pomadlcą do warg: "Dziękuję za papierosy" Kasetka rzeczywiście była pusta natomiast łóżko zasłane Na poduszce leżał czerwony goź-dzik Miałem dosyć — Ale pan zirytowany — powiedziała Syfonia podając mi śniadanie — Nikogu-sieńk- o nie ma! Profesory na wykopach a doktorowa też zajęta bo pan wie w nie-dzielę u nas będzie teatr Na całe miasto Wie pan? — Wiem — Ja też będę grała — Tak Wiem _ Wie pan? Olej! — Wiem — Ja będę dziewicą Cała w bieli i będę grała na tych to jak im tam no tych cym-bałach Tak Mojego noża Syfonia me znala zła? V s ł"jr:' y wych marynarkach i kracias-tych koszulach Na mnie i na Anglika patrzono jak na ra-rogó- w Pod jedną ze ścian stał rzad krzeseł- - 'fam również było tło-czno Goście stawiali butelki l wódką i talerze z zakąskami na podłodze przepijali do siebie gwarzyli głośno Hrak stołu najwyraźniej nikomu tu nie wadził Słyszało się głównie język ukraiński tro-chę — rosyjskiego Popatrzałem na mojego Anglika i roześmiałem się Dawno nie zdarzyło mi się wi-dzieć tak rozdziawionej zdu-mionej japy Wypiliśmy na stojąco po horyłce z piep-rzem i opuściliśmy "night club" Kelnerka zaczęła wprawdzie wyrzucać jaKichś gości zęby opróżnić dla nas stolik ale' nie skorzystaliśmy z jej kurtuazji Kiedy wycho-dziliśmy zaczęła grać orkie-stra W rytm ogromnego strażackiego bębna popłynęły dźwięki "Siwego włosa" Następnego ranka na śnia-danie zjawiły się trzy osoby — oprócz mnie i Zoi — a i te wkrótce znikł)' Nie było na wet mowy zęby realizować program który przewidywał na to przedpołudnie zwiedza mucum orzący dziwiła sie mojej pogodnej obojętności wobec "samowo-li" turystów nie rozumiała dlaczego nie każę im meldo-wać dokąd idą Po śniadaniu poszliśmy z Zoja na spacer Miasto jaśnia-ło słońcem z po-wagą patrzył na nas z kamien-nego cokołu W tle pomnika się wielki szary bu-dynek jakiegoś urzędu Na jego dachu widnieją ogromne czerwone litery: "Chwała KPZR" Oczywiście — po ro-syjsku Kiedy patrzy się na pomnik z pewnego oddalenia litery jarzą się tuż nad głową wieszcza Czyżby zamierzona symbolika? Wątpię Raczej nie zamierzona ale — jest Idziemy pomału przez mia-sto Dużo drzew Gdzieś tam z boku cicho przemyka tro-lejbus Ruchu kołowego nie widać czasem tylko przejeż-dża ciężarówka Zoja prowa-dzi mnie do "polskiego koś-cioła" Tak to określiła Koś-ciół jest wielki szary "w sa= mym centrum miasta Jestem wewnątrz i znów ogarnia mnie to samo dziwne uczucie co wczoraj w teatrze Niby zwykły polski kościół — mie-- _ r afi t tr _ aincr ircrji £uurj 'ł irrrak ił(i w szanina baroku z gotykiem ciężkie hwyw środkowej na-wie przed wielkim ołtarzem jarzy się lampka Jak w Kra-kowie Warszawie czy Lubli-nie A jednak nio tak Znów czegoś mi brakuje czegoś nieuchwytnego W kościele jest pusto W ławach spostrzegam tylko dwie skulone w modlitwie staruszki Zbliżamy się do oł-tarza Wysokie obcasy Zoi głośno stukają o kamienną posadzkę Księdza zauważy-liśmy dopiero kiedy dzieliło nas od niego zaledwie kilka kroków Siedział w wielkim fotelu gdzie zasiada zazwy-czaj na czas kazania kapłan celebrujący mszę Ksiądz był mały i bardzo stary Jego su-tanna błyszczała od zużycia Głowę opuścił na piersi — pewnie modlił się albo drze-mał Nagle zobaczyłem jego ręce — i przestałem widzieć wszystko inne Nie były to rę- - ce kapłana ale — robotnika lub pomywacza Czerwone zdeformowane od artretycz-nyc- h zgrubień zużyte jak ta stara sutanna — zwisały W7dhiż kolan siedzącego w bezwładnym geście jakiejś straszliwej kosmicznej bez-nadziejności Przyszło mi do głowy że ten ksiądz pewnie sam sprząta swój kościół Nie jestem taki już bardzo nie rewolucji Zoja ! ale ciarki przebieg- - Mickiewicz znajduje iv mi po grzuieue i cos ciiwy-cił- o za gardło Stałbym tam jeszcze długo gdyby Zoja nie ścisnęła mnie za ramię "Chodźmy już" — szepnęła Po drodze zauważyłem drew-nianą skrzynkę z napisem po polsku "Ofiara na utrzyma-nie kościoła" Sięgnąłem do kieszeni banknoty z szeles-tem opadły na dno skrzynki Zoja patrzyła na mnie szero-ko otwartymi oczami Na ulicy przyglądałem się domom Polskość tkwi głębo-ko w tych murach w ich ar-chitekturze w wykroju okien i brani w urbanistyce śród-mieścia A jednak — coś tu jest nie tak nie po naszemu znów wraca to idiotyczno u-czu- cie braku czegoś istotnie-g- o Zapraszam Zoję na koniak Postanawiamy pójść do jedy-nego we Lwowie baru kawo-wego typu "espresso" Po drodze spostrzegam ogromny ogonek do sklepu piekarskie-go Uderzają mnie rozmia' ry kolejki i egzotyczny wyg-ląd ludzi Są to przeważnie kobiety — wszystkie robią wrażenie starszych — ubra-ne w ciemne długie suknie — Słucham? — Noża — Jakiego znowu noża? — Mówiłem przecież Syfonii Parę dni temu zostawiłem w jadalni nóż taki duży nóż z trzonkiem Zginął tutaj — Tu nic nie ginie Ale może poszukam Czasem z garnkami się zbiera różności — Może już Syfonia nie szukać Znalazł sie O ten! — wydobyłem z kieszeni szty-let nurkarski Syfonia krzyknęła i zamknęła usta aż wargi złożyły się w cienką linijkę Wypro-stowała się — No to jak się znalazł nie ma co robie krzyku — Tak ma Syfonia rację Nie ma co robić krzyku Zebrała naczynia i odeszła wolno nie obejrzawszy się ani razu Tego samego wieczora kazałem areszto-wać Marcelinę Chwościk Wyszła wyprosto-wana jak by szła na majowe nabożeństwo Tylko na widok siedzącego za biurkiem Li-gęzy żachnęła się ale natychmiast spo-chmurnia- ła i już później przez sześć godzin rozmowy twarz jej ani na moment nie stra-ciła drewnianego wyrazu jaki mają tylko wiejskie światki przy piaszczystych dro-gach Raz tylko krzyknęła ale to się stało znacznie później w nocy Profesor Wirta długimi krokami prze-mierzał swój antykwaryczny pokój powta-rzając bezustannie: — Niemożliwe Marcelina? Niemożliwe Andrzej siedział przy uchylonym oknie Milczał Kamieniecki uśmiechał się zagad- - kowo- - — Dlaczego? Dlaczego niemożliwe kole-go profesorze? Pan zna przecie wieś Myślę: tę zacofaną na drodze między kurną chatą i telewizorem Skrytość zaciętość chy-troś- ć Skoro kolega porucznik twierdzi iż widział jak Syfonia kradła celowo podło-żony sztylet? Chyba nie ma lepszego do-wodu na to iż wręczyła komuś kto tym sztyletem urządził panu rękę — Ale ona była taka do nas przywiąza-na! _ zawołał profesor Wirta — Za siedemset złotych miesięcznie plus jedzenie — powiedział spod okna Andrzej — Niech pan nie będzie cyniczny kolego Derkacz — Nawet się nie staram panie profeso-rze Myślę tylko o biednej koleżance Rudz- - — Co pan chce przez to powiedzieć! — Wirta stanął przed Derkaczem — Tylko tyle że zabójstwa chodzą sta-dami choćby nawet jednb z nich się nie udało — Pan myśli: Marcelina? — Nie nie myślę — Słusznie — zachichotał po swojemu dr Kamieniecki— od tego jest inteligentny milicjant — Nie Nie Jeszcze raz nie! Przecież to dosłownie niczym plaga — zawołał profe-sor Wirta i-wzn- iósł rękę ku górze okutane w chusty obute w I by' nie poturbować ludzi cze- - kalosze lub drewniane trepy Przypominam sobie że mam ze sobą aparat fotograficzny Podnoszę go szybko do oczu Pstryk Chce powtórzyć zdję-cie ale Zoja chwyta mnie za ramię Na jej twarzy maluje się wielka powaga "Nie trze-ba robić takich zdjęć" — mó wi wroga propaganda mo że je kiedyś wykorzystać przeciw Związków i Sowiec-kiemu" Jestem przekonany że dziewczyna się wygłupia Odpowiadam żartem: "Tak New York Times" zamówił u mnie serie pogrzebowych obrazków z' ZSRR" Delikat-nie oswobadzam ramię i ro-bię drugie zdjęcie Zoja mil-czy Przed barem kawowym też zastajemy długą kolejkę Ale nie czekamy jak inni Zoba-czywszy nas barmanka wy-krzykuje po ukraińsku: "Cu-dzoziemcy! Dajcie przejście towarzysze'" Natychmiast ro-bi się wokół nas pusto opró-żnia się jeden z wysokich marmurowych stolików przy których pije się kawę na sto-jąco Tuż obok nas tłoczy się grupa młodych ludzi — chy-ba z sześciu przy jednym stoliku Przyglądają się nam szepcą coś między sobą Wre-szcie jeden — wysoki czar-niawy dryblas — zbliża się do nas "Ty Polak?" — pyta wymierzając we mnie brud ny palec "Tak" — odpowia dam — "A ty by buty sprze dał?" — powiada tamten widzę że on a także cale je go towarzystwo uporczywie przygląda się moim 'noszo-nym już zdrowo polskim pół-buciko- m kupionym u prywa ciarza na Chmielnej za 300 złotych Czuję rosnący wstyd sam nie wiem dlaczego Zapra-szam chłopaka do mojego po-koju Zoja protestuje powia-da że nic wolno handlować "Ależ ja mu chcę podarować te buty" — odpowiadam Zoja głupieje Chłopak też Po kwadransie schodzimy z powrotem na dół Chłopak jest czerwony ze szczęścia — buty są wprawdzie troszkę za duże ale — oblecą Dziękuje mi mieszając słowa polskie i ukraińskie Czuje się coraz bardziej głupio chcę żeby już poszedł i zostawił mnie same-go z Zoją która czeka na nas w hallu Przy odjeździe też żegnał nas tłum Znów były ły i szloch i wódka Kierowca mu-siał ruszać bardzo pomału że- - — Słusznie Trzygław się wściekł na zwiększone spożycie alkoholu w Salinie i po raz drugi karze miasto — znowu zachi-chotał Kamieniecki Wirta wzruszył ramio-nami i powiedział tylko: — Bzdury — Za-brał się do nalewania herbaty Był bardzo zdenerwowany Pauza milczenia wypełnio-na brzękiem szklanek trwała długo Kamie-niecki coś czytał w swojej księdze i raptem z satysfakcją złożył brulion Zapytał: — Czy pan już przesłuchiwał tę Erynię? — Mam zamiar to zrobić jeszcze dziś — To słusznie I dobrze byłoby przejrzeć jej pokój — To właśnie robi mój asystent — O to dobrze Bardzo dobrze No będę uciekał Mam jeszcze trochę pracy Ta na-sza Łucja to taka piła — Chwileczkę doktorze Mam do pana małą prośbę Pan zdaje sie zna skandy-nawskie języki a ja mam tu taki tekst Zresztą z łaciną też sobie nie dam rady — wyciągnąłem książkę — O! "Źródła" naszego profesora Pro-fesorze — Kamieniecki przewrócił parę kartek — Wydanie z trzydziestego drugie-go — W Polsce było tylko jedno — poinfor-mował Wirta — Po co panu to tłumacze-nie? — Porucznik chce nam zrobić konkuren-cję profesorze Czasy psiakrew milicja z doktoratami Ale nic z tego kolego! Skan-dynawskich nie znam Łacina owszem O to do tego jeszcze staronormandzkl tak profesorze? — podsunął książkę Wircie Hory ujął tom trochę jak mszał w obie ręce i złożył na kolanach — Pan myśli: motto? Annora? Tak Mowa Wikingów — werbował kartki — Dawno tego nie miałem w ręku Pan chce żebym panu przełożył? — Nie chciałem pana profesora fatygo-wać — usprawiedliwiłem się — Cóż to dla naszego profesora Sagi jarle Knytlingi Przecież pan zdaje się w Heidelbergu ten wykład po normandz-k-u — Stara historia — twarz Wirty przyo-blekła wyraz zażenowania Oddał mi książ-kę — To rzeczywiście może innym ra-zem? — Właśnie — zgodziłem się chętnie ale Kamieniecki wtccz niezgrabnie wetknął Wircie książkę w rękę i nagabywał o czy-tanie — To nam dobrze zrobi po tym wszy-stkim Zmieńmy do licha wymiar świata! Czytaj profesor! — wołał Kamieniecki Sprawiał wrażenie sztucznej rubasznoścL jak by chciał ukryć nurtujące go uczucie lęku Bo Kamieniecki dałbym głowę cze-goś się bał — Niech pan tłumaczy profe-sorze Skjóldungr Co to znaczy Skjól-dungr kolego Derkacz-- ? — Nie wiem — padło spod okna — Mścicielu — szepnął Wirta — O to ślicznie a dalej? piaiacych się od zewnątrz ścian autokaru Kiedy wreszcie byliśmy już na użgorodzkiej szosie a wie-że nieczynnych kościołów Lwowa-zniknę-ły _za_ wzgórzem — poczułem jakąś smutną ul- - sę - Zoja pożegnała sie z nami w strefie przygranicznej Cze-kała nas jeszcze Czechosłowa-cja Wielkie smutne oczy Zoi zwilgotniały kiedy ścis-kaliśmy sobie na pożegnanie ręce Sowiecki celnik od razu na samym początku kontroli po-prosił mnie na bok "Pioszę oddać film ze zdjęciami ze Lwowa" — powiedział Zdę-białem Potem bez słowa wy-ciągnąłem aparat Celnik przewinął film wyjął go z a- - paratu i wsadził do kieszeni "Więcej nie ma'" "Nie" — odpowiedziałem jak automat "A tu — macie zapomnieliś- - cie zabrać buty z hotelu" — w rękach celnika pojawiła się zawinięta "w "gazecie? paczka Spoza poszarpanej "Prawdy" -- błysnęły póćbuciki podarowa-ne chłopakowi z baru kawo-wego Wsiadając do autokaru spój rzalem_w5tex?_oa szosę W oddali widniała szczupła dziewczęca sylwetka Uniosła nad głową rękę Przez- - mo-ment ogarnęła mnie straszli-wa złość Z trudem tylko po-wstrzymałem się żeby nie blu-zna- ć przekleństwami Zoja — słodka dobra piękna Zoja A potem nagle zrobiło mi się jej żal Zrodziło się dziw-ne niewytłumaczalne współ-czucie Szybko otworzyłem o-k- no i pomachałem ręką Żeg-nałem wraz z Zoją Lwów Pa-sowała do czegoś "tego" co nie mogło znaleźć wyrazu w słowach do tego co przygnę-biało mnie obcością atmosfe-ry panującej w tym mieście A urodziłem się zbyt późno by poznać polski Lwów Lucjan K Perzanowski Antena Londyn' EC A I J A l Wypgzeekż książek dla dzieci CENY ZNIŻONE Każda książka za 25 c BAHDAJ — O malej spince i dum pstrqgu 13ECHLEHOWA II — Za siódmym dębem BUCZKÓWNA U — Dzień dobry ptaki „ — Nad Jenorcm — Motylku jak ci na imię? CHOTOMSKA W — Pisanki „ — Mlcsiqcc IŁŁAKOWICZóWNA K — Wierszyki nałęczowskie IIEMAU M — Boa dusiciel KOWALEWSKA M — Kawka pafka LEWANDOWSKA C — W niebieskim ulu PISARSKI K — Śmieszne historie „ — Pi ima aprilis SZUCIIOWA S — Marcin i jcKo miasto SZYMAŃSKI E — Skowronkowa piosenka WOROSZYLSKI W — Globus w prosku ZYCKI L — Nanda ZYWULSKA K — Sen Jasia Dla młodzieży CHAMIEC J — Filarecka dłoń FIJAŁKOWSKI G — Morze sumi jak dawniej Każda książka za 30 c BUCZKÓWNA M — W naszym przedszkolu DOMARADZKI W — Dobry wiccór pani sowo SZYPOWSKA M — O trzech pstrych przepióreczkach TERLIKOWSKA M — ChocUi mucha po globusie Każda książka za 40 c BONSELS W — Pszczółka maja BRONIKOWSKA Z — Pasikonik i biedronka BRZECHWA J — Przygoda króla jegomości „ — Tańcowała igła z nitką „ — Zoo „ — Pali się „ — Depesza BUCZKÓWNA M — Toni „ — Czarnuszek w ogrodzie CHOTOMSKA W — Gqslor GELLNEROWA D — Polecimy w świat HOFFMAN A — Idic gąska Balbinka JANCZARSKI C — Tygrys o złotym sercu ' { „ — Latawiec f JESIONOWSKI J — Jasio świszczypała KAMIEŃSKA A — Pod jabłonią KOWNACKA M — Ogródek - LEGUT L — Strach się martwi PISARSKI K — Zielone serce PAPUZIŃSKA J — Tygryski S1KIUYCKI I — Nowe przygody rycerza Chwalipięty WOKOSZYI-S- Kl W — Pan samowar „ — Zabawa WOŹNICKA L — Filka i Filonek Dla młodzieży CHAMIEC J A — Jak Semko Polskę budował ZDZITOWIECKA II — Baz na sto lat Każda książka za 50 c BECHLEROWA II — Puk BUCZKÓWNA M — Niezwykły festiwal CZERKAWSKA M — W czas pogody FICOWSKI J — Lustro i promjk GRABOWSKI J — Czarna owieczka JANCZARSKI C — Listy listy listy JANUSZEWSKA II — Srebrna kózka „ — Farfurowa bajka KIERST J — Dwie wiewiórki KOWNACKA M — Plastusiowo „ — Rogaś — W Swicrszczykowic KBUGER M — Apolejka 1 jej osiołek KRZEMIENIECKA L — O Jasiu kapeluszniku KUBIAK T — Tęczowa parasolka P1SABSKI It — Nasza biała myszka SZTAUDYNGER J — Kas tanki SZUCIIOWA S — Dziwię się światu SZYMAŃSKI K — V"słoncc7ny świat WYGODZKI S — Odwiedziła mnie żyrafa Dla młodzieży CHMUROWA Z — Pięć kroków wstecz JANUSZEWSKA H — Pirlim-Pe- m KOSSAK Z — Purpurowy szlak ZDZITOWIECKA II — Pantofelek pięknej Rodopir Każda książka za 75 c BRZECHWA J — śmiechu warte „ — Kot w butach „ — Kopciuszek BECHLEROWA II — Koniczyna pana Floriana REJSMOND J — Baśń o ziemnych ludkach GARCZYIŚ-SK- I S — MisioJek JANCZARSKI C — Tęcza Małgosi KUBIAK T — Taka sobie muzyka PIOTROWSKI M — Szare uszko POKORSKA K — Moje gospodarstwo ZAREMBINA E — a to było tak „ — Opowiem wam Dla młodzieży ł"f HARTWIG J — Pan Nobo KIERST J — Księga portretowych zażaleń s PISARSKI R — Wakacie w -- Zoo ZDZITOWIECKA II — Pazie i rusałki WARUNKI WYSYŁKI KSIĄŻEK: Zamówienia książek do $500 koszty przesyłki ponosi zama-wiający doliczając 10% wartości zamówienia Zamówienia po- nad $5 00 koszty przesyłki ponosi Księgarnia Do USA bez względu na sumę płaci zamawiający Należność 'najlepiej prze-tazyw- ać czekiem własnym lub Money Orderem — Zamówienia derować do Księgarni: "ZWIĄZKOWIEC" 1475 GUSEN S7rV TORONTO ONT WWKlMr &M %1 a"! b-t- h BŁfcl ii SB rsi H JfĘe@ fm ] mŁ £jl ml 13& 1c N |
Tags
Comments
Post a Comment for 000148b