000431b |
Previous | 11 of 12 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
Jerzy Giżycki NA POŁUDNIE OD PIEKŁA Opowieść z kraju na południe od tego piekła ng Iiem £ahary MW Długa twarz urzędnika wyciągnęła ie jeszcze w grymasie niechęci "Szko-da ze nie przypomniał mi pan o nim wcześniej Nie zdziwiłbym się gdyby sie okazało ze znów wślizgnął się do sy-pialni mojej zony On jest jej ogromnie oddany Lepiej zajrzę tam — on mógłby ia obudzić Dobranoc dobranoc" po-wtórzył z roztargnieniem Lekarz i kupiec wyszli Brisson wstał w bąkał kilka słów pożegnania i poszedł za nimi Naczelnik wstał również i wszedł z werandy do salonu W chwilę polem był z powrotem Z palcem na u-ta- ch kiwnął na Kena i Fernanda i po-prowadził ich ostrożnie na palcach do pialni swej żony Mała lampka z różowym abażurem oca na stoliku przy łóżku rzucała pi ? ćmione światło na dziwną scenę Xa szerokim podwójnym łóżku pani dc Ramaillet leżała nawznak z głowa odwróconą od obserwatorów z piękny-mi wijącymi się włosami zakrywający-mi jej twarz Równy oddech podnosił jej jędrne piersi A obok niej leżała wielka małpa również śpiąca Patrzcie na to bydlę'" szepnął de Ramaillet ' Co za bezczelność! Hi hi hi powinienem chyba być zazdro-snym " moiek" był pretekstem De Ra-maillet chciał pokazać gościom swa zo-nę lezącą tak w różowym świetle wy-glądającą jak księżniczka z bajki Jego własność którą za kuka minut obejmie w posiadanie Po wygnaniu "Amorka" dobrym kopniakiem Szept naczelnika zbudził czujne zwie-rzę Przestraszone nagłym ukazaniem się trzech mężczyzn małpa przytuliła się do śpiącej kobiety otaczając ją włochatym ramieniem poprzez nisko wyciętą cien-ka jedwabną koszulę Ciało pani de Ramaillet wyprężyło się zmysłowo Potem szepnęła ona "O Józefie! Trzymaj mnie mocno " "Co? Co ona powiedziała?" zaskrze-czał naczelnik nie chcąc wierzyć swym uszom Ze stłumionym okrzykiem Ken wy-biegł z pokoju Fernand podążył po-spiesznie za nim Byli w połowie drogi do małego domku gościnnego gdy Ken stanął i odwracając się do Fernanda chwycił go za ramię — "'K-- " n—--s Maria Rodziewiczówna Pożary Zgliszcza A - nr— nr-grr3n=łn=3o=i)=z-l)= 30 — Nareszcie! — zawołał — Jeszcze chwila a poszedłbym nie czekając na ciebie — Gdzie? — Do Grabów! Oto masz czytaj Ja tylko broń opatrzę i ruszam Jeżeli nie wrócę rano to koniec nie wrócę nigdy! Ale wy traficie i sami do żytniarki trzy mile Jerzyna zna drogę Kazimierz nie słuchał zajęty listem — Co tt znaczy? — szepnął zaczyna-jąc od początku — To znaczy że coś złego grozi Wład-ce to jest pannie Władysławie! A Cza-pli- c zbyt jest podły by ją tam bronić a zbyt dba o nią by zaniechać obrony Mnie wzywa! — Aleks to może zdrada pułapka na ciebie! Zastaniesz gromadę zbójów' — Może być! Ale nie będzie powie-dzianym ze Aleksander świda wezwany imieniem tej która kocha nad życie my-ślał o swym bezpieczeństwie a nie o męj' O tej co mu przed kilkunastu dnnmn powiedziała ze go kocha i nie odstąpi w złej czy w dobrej doli Jestem jej narzeczonym i choćbym całe wojsko miał tam spotkać pójdę do Grabów! List zatrzymaj a jeżeli zginę odeślij jej 'en znak żem w jej imię znalazł śmierć' Bywaj zdrów! — Zaczekaj! Weź ludzi! Nie idź sam szalony! — Mogę tylko iść sam gdzie o nią chodzi Nie przyjąłbym twojej pomocy! Przepadł w gąszczu Tam w Grabach czeknła nań może śmierć a on pędził jak na gody drżał na tę myśl ze szczęś-cia Fięć wiorst dzielące obóz od celu fJ Prawy zabawka były dla jego niepo-koju N'ie spostrzegł się jak stanął pod nurem ogrodu co otaczał wokoło ni-ecki zgrabny pałacyk zbudowany ojca Władki Zatrzymał się orient-ując położeniu Pierwszy raz tu był 'oc księżycowa dozwalała rozróżnić zdy przedmiot każdą szczelinę muru "pałacu spali już wszyscy słabe świat-ełko wyzierało tylko z jednego okna "3 dOlp Sllliminno rri-nh- o fii-anl- -a ftr"7V dze 'dy spoczęły na tej delikatnej smu jasności: przeczuł że to był pokój Ha narzeczonej Przeskoczył mur poszedł w tym kie-f™- k" i jak wierny pies położył się pod "ttną nasłuchując na kaidyvodglos ' 36 "Stella!" wykrztusił z wysiłkiem "Stella!" W głosie Massona był smutek i poli- towanie gdy powiedział "Tak Ken Ja tez ją poznałem" Świtało juz gdy Keji wreszcie zapadł w niespokojny sen pełen gnębiących wizji Sadzać ze skrz pienia materaca w sąsiednim pokoju — Fernand również miał trudności z zaśnięciem Po zamienieniu kilku słów w drodze do swej kwatery — dwaj przyjaciele nie rozmawiali więcej ubiegłego "wieczo-ru Nie było o czym mówić Sytuacja by-ła wyraźna Ken budzony był głosami — Fer-nanda i jakimś innym jakiegoś murzy-na jak mógł wywnioskować z nieudol-nej urywanej mowy Potem rozległo sie pukanie do jego drzwi "Wejdź"' zawołał Williams siadając na łóżku Wszedł Fernand odsuwając ręka zasłaniającą wejście matę Był' jedynie w spodniach piżamy i nocnych panto-flach W świetle słonecznym sączącym się poprzez szpary w seko okiennym Ken dojrzał ze jego przyjaciel trzymał w reku kartkę papieru "Mam nadzieje ze cie nie zbudz-iłem" powiedział Masson "Nie gra roli Fernand Juz i tak po-ra wstawać i jechać " Masson skinął głowa podszedł do okna podniósł trzcinowa storę Ken przymknął oczy oślepione brutalnym światłem "Jest nawet później niz my-ślałem Zaspałem widocznie" Masson skinął głową potakująco "Obaj zaspaliśmy" Podał przyjacielowi papier zapisany sztywnym pionowym pismem "List od naczelnika Miał on dość sensu by ułatwić nam wyjazd " Ręka Kena sięgająca po list drżała zlekka Czoło jego było zmarszczone a zęby przygiyzały nerwowo dolną wargę podczas gdy wzrok jego ślizgał się szyb-ko po liniach listu Pan de Ramaillet zawiadamiał swych gości ze niestety był on zmuszony wy-jechać przed świtem z powodu jakiejś awantury w jednej z wsi jego okręgu wiadomość o której przyszła w nocy Nie było wykluczone że będzie musiał być nieobecnym przez kilka dni Ponie-waż jednak obowiązki oficjalne Massona () () o=o 29 i :" "' -- '" w Po chwili ciemność zapanowała i w tym oknie Długi czas nic oprócz błotnego ptac-twa nie przerywało ciszy nocnej świda nieco uspokojony chciał właśnie wstać i isc szukać Makarewicza gdy do uszu jego doleciał daleki tętent konia Wstrzy-mał oddech nasłuchując Tętent zbliżał się widocznie chwila-mi gdy wiatr poruszał silniej gałęzie drzew z odgłosem tym łączyło się gwi-zdanie piosenki coraz wyraźniejsze Dobiegło ogrodu — i ucichło wszystko Powstaniec powoli usunął się w cień węgla spróbował sprężyny w pistole-tach i czekał nieustraszony nie dbając czy z jednym czy ze stu będzie miał do czynienia i Jak zwykle wobec niebezpieczeństwa był zimny jak stal skupiony spokojny 'straszny przeciwnik dla napastnika sto-kroć groźniejszy niz zapaleniec oślepio-ny szałem Po chwili brzęknęło coś o mur jak j uderzenie pochwy od szabli krok ostroż-ny dał sie słyszeć na ulicy postać ludz- - Ika wvszła ze szpaleru na placyk przed i domem światło księżyca oblało od stóp do głowy olbrzymią postać znanego nam 'assauły Szablę niósł pod ręką rozgląda-jąc się po froncie pałacyku orientował i sie widocznie ze jak świda był w naj zupełniej obcym miejscu Po krótkim wananiu przysiapii go okna pod którym tak długo leżał Ale ksander prawie się otarł o niego Bru-talny bezczelny uśmiech drgał mu nr twarzy zaduch wódki rozchodził się w powietrzu za każdym odetchnieniem trzymał się jednak mocno na nogach — Nu i co? Potłuc szybę chyba! — mruczał pod nosem — Będzie hałas a tu trzeba' być cicho bo Aprasjew zaka-zał tknąć dziewczyny Ha ha co koza-kowi zakaz znaczy gdy chce dziewki! Zabiorę ją nad Don do futoru będzie mi służyć i całować! Ha na w wocię wpadnie niech Czapłic szuka aioo się sadzi z Aprasjewem' Dziewica moja: Kmri 7ałożvł nóz za szybę chciał in wviać bez hałasu Wtem ręka czyjaś spoczęła mu ciężko na ramieniu — ZłOdZiejU: — wysepim giuo vm- - ńv 7P strasznym wyrazem — racnowa-- łeś beze mnie! Chodź! Ręka jak kleszcze zacisnęła ramię ~„rhTiPł3 on naorzód Kozak oniemiały zrazu ze wściekłości' i zgrozy ryknął rzu zapewne nie pozwoliłyby mu na taka zwłokę — będą musieli odłożyć projek-towaną dłuższą rozmowę na tematy służ-bowe do jakiejś przyszłej okazji Przypuszczając ze jego goście zechcą wyjechać wcześnie — dał on rozkaz by samochód był gotowy do drogi od sa-mego rana Wczesny wyjazd pozwoli im uniknąć podróży w czasie południowych upałów On żałował miał nadzieję ze wyrażał swoje zwykłe puste frazesy Rwąc list na niepotrzebnie drobne kawałki Ken patrzył na Massona "Do-brze ze stary chciałem powiedzieć ze naczelnik postąpił właściwie Nie mógłbym się zdobyć na na " "Wiem wiem Ken" przerwał mu Fernand "Ubierajmy się i jazda!" Jechali wolno łukowatą d roga~ku bramie wejściowej podwórca przed re-zydencja kiedy Ken pod wpływem nie-opanowanego impulsu odwrócił sie by spoirzeć wstecz Dostrzegł on przez chwi lę biała rękę znikająca poza trzcinowym seko klore ona widocznie podnosiła Z przekleństwem na ustach Ken od-wrócił sie z powrotem w kierunku jazdy Samochód zbliżał sie ku bramie gdy czarny boy który podawał do stołu po-przedniego wieczora wysunął sie spoza grubego słupa z banko i wskakując na chwilę na stopnie połcięzarówki rzucił małą kopertę na kolana Kena Młody Amerykanin sięgnął ku listo wi lecz w ten coś jak gdyby załamało sie w nim Cofnął rękę i kopeita zsu-nęła się mu pod nogi Masson rzucił ku przyjacielowi szyb-kie spojrzenie "Ken — czy doprawdy nie masz zamiaru przeczytać ten Iisf Z pewnością jest od Stelli" Ken wybuchnął chrapliwym śmie-chem "Co ty mówisz? A ja byłem pe-wien ze to rachunek od mojego kraw-ca Pewnie ze jest on od Stelli Więc co z tego? Nie interesują mnie bujdy które będzie próbowała nam wepchnąć do gar-dła po wczorajszym przedstawieniu" Masson zmarszczył się z niesmakiem i pochylił by podnieść list Właśnie w tym momencie koło samochodu wpadło do jednej z licznych dziur na drodze i Fernand uderzył głową o oparcie sie-dzenia kierownicy "Sacre " zaczął Masson popularne francuskie przekleństwo lecz zamilkł i zacisnął zęby śmiech Kena którym za-reagował na ten incydent miał w so-bie nuty histerii "No no — Stella jest niebezpieczną kobietą Gdy nie rani czy-jegoś serca — jest przynajmniej powo-dem że ktoś rozbija sobie głowę" "Dureń jesteś!" powiedział Masson gniewnie Ken potrząsnął głową przecząco "O nie! Byłem — ale to przeszło' Masson otworzył usta jak gdyby miał wizyty cił się na powstańca jak buldog do piersi! świda odtrącił go pięścią — Milcz i chodź bo ci łeb rozwalę jak piśniesz! — rzekł ze strasznym spo-kojem — A ty kto taki? Idź sam kiedy ci życie miłe! Słyszysz idź zbóju! Za całą odpowiedź Aleksander go po-ciągnął dalej jak piórko nie zważając na opór — Won! — ryczał kozak szamocąc się daremnie — Cicho bo zbudzisz dom cały! A tu świadków nie trzeba — To i co! Lachy przeklęte! Jak zechcę to ich podpalę z czterech rogów i ciebie w ogniu upiekę czarci synu! świda jakby nie słyszał Wywlókł as-sau- łę na placyk i stanąj naprzeciw niego — Czegoś to chciał pod oknem ra-busiu moskiewski? — spytał ochrypłym głosem — Dziewki chcę na kochankę a po-tem ciebie na stryczek! Słyszysz wisiel-cze Polaku'! — Słyszę A za to ześ nędzniku jej święte imię zmieszał z takim słowem — oto zaplata' Szalony raz pięści spadł na twarz Moskala az się zachwiał Posiniał wy-bełkotał coś niewyraźnie i oślepiony o-głusz- ony ale wściekły bólem nucił się na Swidę Milczeli obydwaj w uścisku z którego jeden miał wyjść trupem Bro-ni żaden nie dobył Assauła miał wyż-szość nad Swidą Był zdrów niczym nie zmęczony walczył ze świeżymi siłami podniecony napojem A powstaniec znę-kany marszem głodem niewywczasem miał jeszcze setki nie pogojonych blizn i sincow Dyl osiamony i wyniszczony kilkutygodniową walką i włóczęgą po la-sach przybity ciągłymi niepowodze-niami Ale on bronił Władki swojej Władki! Assaule pomdlały ramiona drżały nogi krew zalewała oczy ustawał coraz bardziej — Ratunku Iwan Iwan — zachra-pa- ł waląc się na ziemię świda ukląkł mu na piersi dobył pistolet — Ratunku wołasz! Za późno! — za-czął dzikim szeptem a głos mu świstał w gardle jak wycie — Masz ludzi za murem nim dobiegną ty mi za obelgę kobiety duszą zapłacisz! Ach złodzieju nikczemniku sołdacie moskiewski! Chcia łeś mnie upiec powiesić zadławić! A wiesz ty czyja to godzina wybiła moja czy twoja? zebys człowiekiem byt honoru dałbym ci drugi pistolet w rękę ale tys podły łotr co nocą z gromadą zbójów napadasz czystą niewinną dziewczynę! Ona nie dla ciebie rabusiu bo ona mo ja świętość i zapłacisz mi życiem za to ześ jąśmiał myślązniewazyć: Masz! Giń! Strzał -- patu _LJ_ JI"K li ces powiedzieć zdecydował jednak wi-docznie inaczej Spojrzał na list Na ko-percie nie było żadnego adresu Rozdarł ja i począł szybko czytać list W miarę tego jak jego wzrok prześlizgiwał się po liniach pisma — znikał stopniowo wyraz gniewu na jego twarzy zastąpił go smu-tek Potem podał list Kenowi "Czytaj! A ja twierdzę nadal ze postąpiłeś jak osioł " Wzruszywszy ramionami Ken wziął list Przeczytawszy — włożył go do kie-szeni Po chwili milczenia powiedział głu-cho- "Weil — może jednak miałeś racje " Milczeli przez czas jakiś Potem Ken mruknął: "Tak jestem głupi" Jak gdy-by starając sie usprawiedliwić we wła-snych oczajh dodał gniewnie "Musisz przyznać ze wyglądało to powiedzmy bardzo nieprzyjemnie A jednak wiesz równie dobrze jak ja ze Stella nigdy nie kłamie " Siedział długi czas w milczeniu prze biegając w umyśle niektóre epizody ze swej przyjaźni ze Stella Potem wyjął list 7 kieszeni rozprostował go na ko lanie i cztał poraź drugi wolno tym razem "Drogi Ken Moj maz powiedział mi co miało miejsce ubiegłego wieczoia Bez względu na to jak to wyglą-dało moja reakcja na dotknięcie "Amorka" nie była przejawem wspomnienia lecz życzenia Znudzona moim obecnym ży-ciem niezaspokojona erotycznie zamierzałam zostać kochanka pana Antonetti Lecz wstrząs spo-wodowany twoim niespodzianym przybyciem uczynił to ze obecnie będzie to niemożliwym na szczę-ście lub nie Nie jestem w stanie obecnie myśleć dość logicznie by o tym sądzić Proszę cie wierz mi Stella Rozdział XVII Wdrapawszy się na dziesięcioslopo-w- y kopiec termitów Ken rozglądał się po otaczających go polach pokrytych rzędami szarozielonego sizalu o kolcami zakończonych długich liściach Przestrzeń między rzędami była czy-sta wolna od zielska o luźnej powierz-chni zruszonej przez Rultywatory dla za-pobieżenia tworzeniu się skorupy Na jednym z pól odbywało się ścinanie trzyslopowych mięsistych liści Ken się uśmiechnął "Fernand miał rację" myślał "Stary Kodmo Diara jest istotnie dozorcą pierwszej klasy Więc ja ów 'mądry biały' właściciel nie ma-jący wielkiego pojęcia o uprawie sizalu włóczę s'Q po kraju poluję składam o — i — — — " - - - a o m Kozak rzucił się jak ryba w sieci ję-knął ruszył rękami i legł nieruchomy świda się wyprostował Na odgłos wystrzału w pałacu ruch się zrobił zapa-lano światła zaczęto drzwi otwierać z głębi ogrodu dwóch kozaków zaalarmo-wanych wołaniem dowódcy pędziło kłu-sem z szablami w garści Aleksander widział ich ale nie ucie-kał stał wpatrzony z natężeniem w drzwi ganku Otwarto je na progu ukazał się Makarewicz i służba Jakby na to tylko czekał powstaniec dał szalony skok w gęstwinę dopadł muru goniącym koza-kom posłał drwiąco dobrze znane woła-nie kukułki i zginął bez śladu Był uratowany Zatrzymał się wśród lasu odpoczywając chwilę Od strony dworu dochodził głuchy gwar i wrzawa — Makarewicz przy niej' — szepnął z ulgą — Ha kozak nie pójdzie po mój skarb a Czaplic raz w życiu mi usłużył A teraz w drogę do jej orła' świtało właśnie gdy świda po krót-kim błądzeniu wynalazł na wpół zaroś-niętą drożynę i ruszył nią w stronę obo-zu Wtem ruchem ściganego zwierza na-stawił uszu zgiął się i wszył w zarośla Na drodze rozległ się odgłos kopyt Nie był to jednak wróg tym razem Na załomie ścieżyny ukazał się jeździec ubrany po cywilnemu posuwający się nieufnie naprzód a zatem przyjaciel Po bliższej uwadze powstaniec poznał w nim synowca pana Szpanowskiego i wie dziony przeczuciem ze to goniec od wo-jewody wystąpił naprzód Jeździec rzucił się w bok mimowolnie ale wnet się uspokoił i z widoczną ra-dością zeskoczył na ziemię — To pan u nas proch zabierał9 — zagadnął — Mozę być' — Bóg nu pana zsyła bo doprawdy byłem w okropnym kłopocie Stryj mnie wysłał z rozkazem dla partii świda uśmiechnął się pogardliwie Z oczu mówiącego wyglądał paniczny strach kompromitacji — Mogę was wyręczyć bo idę w tam-tą stronę! — rzekł — Bardzo panu będę wdzięczny Par-tia stoi w rogu puszczy pod Krasną Choina o parę wiorst stąd — To żadna instrukcja Wiem o tym — O! przepraszam pan się niecier-pliwi! Chciałem przez to powiedzieć że zarząd dokładnie wie o wszystkim Świda się oburzył — Tylko niech mi pan o zarządzie nie mówi! Jeżeli wie o wszystkim to dla czegóż nie dostawią nam prowiantu i podwód! Nie mamy co jeść polowa cho ra z głodu i trudów wleczemy się bez butów obdarci jak nędzarze! Rząd za pewne i to wie ze z tysiąca ochotnika zostało dwieście szkieletów Od trzech dni nikt nam nie donosi o wrogu nie wiemy gdzie i po co idziemy co nas czeka w źytniarcel OKULIŚCI OKULISTKI Br Bukowska-Bejna- r O D Wiktoria Bukowska O D prowadza nouoczosn Kabinet okullstjczny pr% 274 Roncesvalles Aenuo obok Gcoffrcy St Tel LE 2-54- 93 Godziny przjjoc: codziennie od 10 rano do 8 wieczór W soboty od 10 rano do 4 po pol 37 S ADWOKACI i NOTARIUSZE G HEIFETZ BA ADWOKAT S HEIFETZ NOTARIUSZ 55 Wellington St W Toronto Ont EM 6 4451 wieczorem WA 3-4- 495 94 S JAN L Z GÓRA ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ 1437 Queen St W — Toronto Teł Biura: LE 3-12- 11 Mieszk: AT 9-84- 65 56S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1147 Dundas St W Toronto Tel LE 4-84- 31 1 LE 4-84- 32 E H ŁUCK BA LLB (ŁUKOWSKI) i R H SMELA BA LLB POLSCY ADWOKACI Wspólnicy firmy nchuikncklej Blaney Pasternak Łuck & Smela 57 BLOOR ST W rńfi Hny WA 4-97- 55 prz)jnuijq wieczorami za lelefonlcz-n- m porozumieniem 55 S BROŚ i ŚMIECH ADWOKACI 7 Riverview Gdns RO 6-63- 22 (okolica Janc 1 Hloor) Pr7JmuJq codziennie od U- -0 wlecz w soboty od 10- -4 po pol Wieczorami za telefonlczinm poro-zumieniem 82 W CM BIELSKI BABCL ADWOKAT I NOTARIUSZ Przyjęcie codziennie — Sultc 702 llermant IlldR 21 Dundas Square (przy Yonge SI ) Toronto — EM 2-12- 51 Wieczorami za uprzednim telefonicznym porozumieniem reumatyzmu dolegliwości wyposażony rodzinnych spadkowych NAPOJE ZBLIŻONE DO TAK SMA-KOWAŁY W RODZINNYM Soda BEZPŁATNA na bankiety inne okazje W TORONTO TELEFONUJCIE t "'t -- łJ Aiłłtwfi' t-frrriTTn-jwS zryw DLA ZABEZPIECZENIA WASZYCH OCZU ZEISS Punkiai szkła do okularów już do nabycia w Kanadzie Pytajcie o nie u specjalisty od oczu 93 s Dr S D BRIGEL LEKARZ DENTYSTA CHIRURG STOMATOLOG Speclalitłi chorób amy ustne Phislclans' & Surgcons' Kancelaria No 270 86 Bloor St W Toronto Telefon WA 2-00- S6 W Dr E WAGHNA DENTYSTA Godziny: 10—12 2— 386 Bathurst St EM 4-65- 15 W Dr Tadeusz Więckowski LEKARZ DENTYSTA Tel WA 310 Bloor St W Toronto przjmuje pn uprzednim porozumie- niu telefonicznym W Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W - Toronto Tel RO 9-46- 82 W Dr H SCHWABE DENTYSTA 71 Howard Park Av Iron nonccsvnlles) Godz przyjęć za zam telefon LE 1-2- 005 49-- S Dr Władysława SADAUSKAS LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd (drugi dom od Roncesvalle) Przyjmuje za uprzednim nicznym porozumieniem Telefon LE 1-42- 50 8 Zbigniew H Boyko DC DOKTOR CHIROPRAKTYKI Specjalizacja leczenia arlrctyzmu lumbago syjutyki muskulów i stawów Gabinet w najnowsze urzqdzcnia X-Ra- y — prześwietlenia 78 LAKESHORE RD MIMICO - CL 5-22- 31 B8-W-- 10 DENTYŚCI Vv fol & lik 'kV"4J Jan Alexandrowicz — Notary Public POLSKIE BIURO INFORMACYJNE Pomoc w sprawach majątkowych w Polsce — Kontrakty i inne dokumenty Imigracja Income Tax Tłumaczenia Toronto Onł 799-- A Queon St Weit Tel EM 8-54- 41 NAJBARDZIEJ TYCH KTÓRE WAM KRAJU BuUdlnj 20844 tclefo Cola - Ginger Me - Orange - Cream DOSTAWA i Waszego — — i — — i WAInut S 1-2- 151 w dnie powszednie do godz 7 wiecz Nie dostarczamy towaru do prywatnych domów 20--W Paczki PEKA0 do Polski DO WYBORU ŻYWNOŚĆ MATERIAŁY PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (prawie 100 złotych za dolara) Janiąue Trading - J Kamieński TORONTO Ont: 835 Queen St W — Tel EM 4-40- 25' EDMONTON Alta: 10649 - 97łh Street — Tel 2-38- 3? RÓWNIEŻ WSZELKIE LEKARSTWA 1TP Najszybciej i najtaniej! Wolne pjl cła!V ŚWIEŻE POMARAŃCZE' I CYTRYNY A ittr ił I 8 I % m tu i mi 1&& rłaihisiTuTsjsni AwWVtotó_ Jr ftUHiltf =iWZSVJ-?ig- £ & SirV$iBri l_ł ijiroEs Ą t?a
Object Description
Rating | |
Title | Zwilazkowiec Alliancer, December 10, 1958 |
Language | pl |
Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
Date | 1958-12-10 |
Type | application/pdf |
Format | text |
Identifier | ZwilaD2000264 |
Description
Title | 000431b |
OCR text | Jerzy Giżycki NA POŁUDNIE OD PIEKŁA Opowieść z kraju na południe od tego piekła ng Iiem £ahary MW Długa twarz urzędnika wyciągnęła ie jeszcze w grymasie niechęci "Szko-da ze nie przypomniał mi pan o nim wcześniej Nie zdziwiłbym się gdyby sie okazało ze znów wślizgnął się do sy-pialni mojej zony On jest jej ogromnie oddany Lepiej zajrzę tam — on mógłby ia obudzić Dobranoc dobranoc" po-wtórzył z roztargnieniem Lekarz i kupiec wyszli Brisson wstał w bąkał kilka słów pożegnania i poszedł za nimi Naczelnik wstał również i wszedł z werandy do salonu W chwilę polem był z powrotem Z palcem na u-ta- ch kiwnął na Kena i Fernanda i po-prowadził ich ostrożnie na palcach do pialni swej żony Mała lampka z różowym abażurem oca na stoliku przy łóżku rzucała pi ? ćmione światło na dziwną scenę Xa szerokim podwójnym łóżku pani dc Ramaillet leżała nawznak z głowa odwróconą od obserwatorów z piękny-mi wijącymi się włosami zakrywający-mi jej twarz Równy oddech podnosił jej jędrne piersi A obok niej leżała wielka małpa również śpiąca Patrzcie na to bydlę'" szepnął de Ramaillet ' Co za bezczelność! Hi hi hi powinienem chyba być zazdro-snym " moiek" był pretekstem De Ra-maillet chciał pokazać gościom swa zo-nę lezącą tak w różowym świetle wy-glądającą jak księżniczka z bajki Jego własność którą za kuka minut obejmie w posiadanie Po wygnaniu "Amorka" dobrym kopniakiem Szept naczelnika zbudził czujne zwie-rzę Przestraszone nagłym ukazaniem się trzech mężczyzn małpa przytuliła się do śpiącej kobiety otaczając ją włochatym ramieniem poprzez nisko wyciętą cien-ka jedwabną koszulę Ciało pani de Ramaillet wyprężyło się zmysłowo Potem szepnęła ona "O Józefie! Trzymaj mnie mocno " "Co? Co ona powiedziała?" zaskrze-czał naczelnik nie chcąc wierzyć swym uszom Ze stłumionym okrzykiem Ken wy-biegł z pokoju Fernand podążył po-spiesznie za nim Byli w połowie drogi do małego domku gościnnego gdy Ken stanął i odwracając się do Fernanda chwycił go za ramię — "'K-- " n—--s Maria Rodziewiczówna Pożary Zgliszcza A - nr— nr-grr3n=łn=3o=i)=z-l)= 30 — Nareszcie! — zawołał — Jeszcze chwila a poszedłbym nie czekając na ciebie — Gdzie? — Do Grabów! Oto masz czytaj Ja tylko broń opatrzę i ruszam Jeżeli nie wrócę rano to koniec nie wrócę nigdy! Ale wy traficie i sami do żytniarki trzy mile Jerzyna zna drogę Kazimierz nie słuchał zajęty listem — Co tt znaczy? — szepnął zaczyna-jąc od początku — To znaczy że coś złego grozi Wład-ce to jest pannie Władysławie! A Cza-pli- c zbyt jest podły by ją tam bronić a zbyt dba o nią by zaniechać obrony Mnie wzywa! — Aleks to może zdrada pułapka na ciebie! Zastaniesz gromadę zbójów' — Może być! Ale nie będzie powie-dzianym ze Aleksander świda wezwany imieniem tej która kocha nad życie my-ślał o swym bezpieczeństwie a nie o męj' O tej co mu przed kilkunastu dnnmn powiedziała ze go kocha i nie odstąpi w złej czy w dobrej doli Jestem jej narzeczonym i choćbym całe wojsko miał tam spotkać pójdę do Grabów! List zatrzymaj a jeżeli zginę odeślij jej 'en znak żem w jej imię znalazł śmierć' Bywaj zdrów! — Zaczekaj! Weź ludzi! Nie idź sam szalony! — Mogę tylko iść sam gdzie o nią chodzi Nie przyjąłbym twojej pomocy! Przepadł w gąszczu Tam w Grabach czeknła nań może śmierć a on pędził jak na gody drżał na tę myśl ze szczęś-cia Fięć wiorst dzielące obóz od celu fJ Prawy zabawka były dla jego niepo-koju N'ie spostrzegł się jak stanął pod nurem ogrodu co otaczał wokoło ni-ecki zgrabny pałacyk zbudowany ojca Władki Zatrzymał się orient-ując położeniu Pierwszy raz tu był 'oc księżycowa dozwalała rozróżnić zdy przedmiot każdą szczelinę muru "pałacu spali już wszyscy słabe świat-ełko wyzierało tylko z jednego okna "3 dOlp Sllliminno rri-nh- o fii-anl- -a ftr"7V dze 'dy spoczęły na tej delikatnej smu jasności: przeczuł że to był pokój Ha narzeczonej Przeskoczył mur poszedł w tym kie-f™- k" i jak wierny pies położył się pod "ttną nasłuchując na kaidyvodglos ' 36 "Stella!" wykrztusił z wysiłkiem "Stella!" W głosie Massona był smutek i poli- towanie gdy powiedział "Tak Ken Ja tez ją poznałem" Świtało juz gdy Keji wreszcie zapadł w niespokojny sen pełen gnębiących wizji Sadzać ze skrz pienia materaca w sąsiednim pokoju — Fernand również miał trudności z zaśnięciem Po zamienieniu kilku słów w drodze do swej kwatery — dwaj przyjaciele nie rozmawiali więcej ubiegłego "wieczo-ru Nie było o czym mówić Sytuacja by-ła wyraźna Ken budzony był głosami — Fer-nanda i jakimś innym jakiegoś murzy-na jak mógł wywnioskować z nieudol-nej urywanej mowy Potem rozległo sie pukanie do jego drzwi "Wejdź"' zawołał Williams siadając na łóżku Wszedł Fernand odsuwając ręka zasłaniającą wejście matę Był' jedynie w spodniach piżamy i nocnych panto-flach W świetle słonecznym sączącym się poprzez szpary w seko okiennym Ken dojrzał ze jego przyjaciel trzymał w reku kartkę papieru "Mam nadzieje ze cie nie zbudz-iłem" powiedział Masson "Nie gra roli Fernand Juz i tak po-ra wstawać i jechać " Masson skinął głowa podszedł do okna podniósł trzcinowa storę Ken przymknął oczy oślepione brutalnym światłem "Jest nawet później niz my-ślałem Zaspałem widocznie" Masson skinął głową potakująco "Obaj zaspaliśmy" Podał przyjacielowi papier zapisany sztywnym pionowym pismem "List od naczelnika Miał on dość sensu by ułatwić nam wyjazd " Ręka Kena sięgająca po list drżała zlekka Czoło jego było zmarszczone a zęby przygiyzały nerwowo dolną wargę podczas gdy wzrok jego ślizgał się szyb-ko po liniach listu Pan de Ramaillet zawiadamiał swych gości ze niestety był on zmuszony wy-jechać przed świtem z powodu jakiejś awantury w jednej z wsi jego okręgu wiadomość o której przyszła w nocy Nie było wykluczone że będzie musiał być nieobecnym przez kilka dni Ponie-waż jednak obowiązki oficjalne Massona () () o=o 29 i :" "' -- '" w Po chwili ciemność zapanowała i w tym oknie Długi czas nic oprócz błotnego ptac-twa nie przerywało ciszy nocnej świda nieco uspokojony chciał właśnie wstać i isc szukać Makarewicza gdy do uszu jego doleciał daleki tętent konia Wstrzy-mał oddech nasłuchując Tętent zbliżał się widocznie chwila-mi gdy wiatr poruszał silniej gałęzie drzew z odgłosem tym łączyło się gwi-zdanie piosenki coraz wyraźniejsze Dobiegło ogrodu — i ucichło wszystko Powstaniec powoli usunął się w cień węgla spróbował sprężyny w pistole-tach i czekał nieustraszony nie dbając czy z jednym czy ze stu będzie miał do czynienia i Jak zwykle wobec niebezpieczeństwa był zimny jak stal skupiony spokojny 'straszny przeciwnik dla napastnika sto-kroć groźniejszy niz zapaleniec oślepio-ny szałem Po chwili brzęknęło coś o mur jak j uderzenie pochwy od szabli krok ostroż-ny dał sie słyszeć na ulicy postać ludz- - Ika wvszła ze szpaleru na placyk przed i domem światło księżyca oblało od stóp do głowy olbrzymią postać znanego nam 'assauły Szablę niósł pod ręką rozgląda-jąc się po froncie pałacyku orientował i sie widocznie ze jak świda był w naj zupełniej obcym miejscu Po krótkim wananiu przysiapii go okna pod którym tak długo leżał Ale ksander prawie się otarł o niego Bru-talny bezczelny uśmiech drgał mu nr twarzy zaduch wódki rozchodził się w powietrzu za każdym odetchnieniem trzymał się jednak mocno na nogach — Nu i co? Potłuc szybę chyba! — mruczał pod nosem — Będzie hałas a tu trzeba' być cicho bo Aprasjew zaka-zał tknąć dziewczyny Ha ha co koza-kowi zakaz znaczy gdy chce dziewki! Zabiorę ją nad Don do futoru będzie mi służyć i całować! Ha na w wocię wpadnie niech Czapłic szuka aioo się sadzi z Aprasjewem' Dziewica moja: Kmri 7ałożvł nóz za szybę chciał in wviać bez hałasu Wtem ręka czyjaś spoczęła mu ciężko na ramieniu — ZłOdZiejU: — wysepim giuo vm- - ńv 7P strasznym wyrazem — racnowa-- łeś beze mnie! Chodź! Ręka jak kleszcze zacisnęła ramię ~„rhTiPł3 on naorzód Kozak oniemiały zrazu ze wściekłości' i zgrozy ryknął rzu zapewne nie pozwoliłyby mu na taka zwłokę — będą musieli odłożyć projek-towaną dłuższą rozmowę na tematy służ-bowe do jakiejś przyszłej okazji Przypuszczając ze jego goście zechcą wyjechać wcześnie — dał on rozkaz by samochód był gotowy do drogi od sa-mego rana Wczesny wyjazd pozwoli im uniknąć podróży w czasie południowych upałów On żałował miał nadzieję ze wyrażał swoje zwykłe puste frazesy Rwąc list na niepotrzebnie drobne kawałki Ken patrzył na Massona "Do-brze ze stary chciałem powiedzieć ze naczelnik postąpił właściwie Nie mógłbym się zdobyć na na " "Wiem wiem Ken" przerwał mu Fernand "Ubierajmy się i jazda!" Jechali wolno łukowatą d roga~ku bramie wejściowej podwórca przed re-zydencja kiedy Ken pod wpływem nie-opanowanego impulsu odwrócił sie by spoirzeć wstecz Dostrzegł on przez chwi lę biała rękę znikająca poza trzcinowym seko klore ona widocznie podnosiła Z przekleństwem na ustach Ken od-wrócił sie z powrotem w kierunku jazdy Samochód zbliżał sie ku bramie gdy czarny boy który podawał do stołu po-przedniego wieczora wysunął sie spoza grubego słupa z banko i wskakując na chwilę na stopnie połcięzarówki rzucił małą kopertę na kolana Kena Młody Amerykanin sięgnął ku listo wi lecz w ten coś jak gdyby załamało sie w nim Cofnął rękę i kopeita zsu-nęła się mu pod nogi Masson rzucił ku przyjacielowi szyb-kie spojrzenie "Ken — czy doprawdy nie masz zamiaru przeczytać ten Iisf Z pewnością jest od Stelli" Ken wybuchnął chrapliwym śmie-chem "Co ty mówisz? A ja byłem pe-wien ze to rachunek od mojego kraw-ca Pewnie ze jest on od Stelli Więc co z tego? Nie interesują mnie bujdy które będzie próbowała nam wepchnąć do gar-dła po wczorajszym przedstawieniu" Masson zmarszczył się z niesmakiem i pochylił by podnieść list Właśnie w tym momencie koło samochodu wpadło do jednej z licznych dziur na drodze i Fernand uderzył głową o oparcie sie-dzenia kierownicy "Sacre " zaczął Masson popularne francuskie przekleństwo lecz zamilkł i zacisnął zęby śmiech Kena którym za-reagował na ten incydent miał w so-bie nuty histerii "No no — Stella jest niebezpieczną kobietą Gdy nie rani czy-jegoś serca — jest przynajmniej powo-dem że ktoś rozbija sobie głowę" "Dureń jesteś!" powiedział Masson gniewnie Ken potrząsnął głową przecząco "O nie! Byłem — ale to przeszło' Masson otworzył usta jak gdyby miał wizyty cił się na powstańca jak buldog do piersi! świda odtrącił go pięścią — Milcz i chodź bo ci łeb rozwalę jak piśniesz! — rzekł ze strasznym spo-kojem — A ty kto taki? Idź sam kiedy ci życie miłe! Słyszysz idź zbóju! Za całą odpowiedź Aleksander go po-ciągnął dalej jak piórko nie zważając na opór — Won! — ryczał kozak szamocąc się daremnie — Cicho bo zbudzisz dom cały! A tu świadków nie trzeba — To i co! Lachy przeklęte! Jak zechcę to ich podpalę z czterech rogów i ciebie w ogniu upiekę czarci synu! świda jakby nie słyszał Wywlókł as-sau- łę na placyk i stanąj naprzeciw niego — Czegoś to chciał pod oknem ra-busiu moskiewski? — spytał ochrypłym głosem — Dziewki chcę na kochankę a po-tem ciebie na stryczek! Słyszysz wisiel-cze Polaku'! — Słyszę A za to ześ nędzniku jej święte imię zmieszał z takim słowem — oto zaplata' Szalony raz pięści spadł na twarz Moskala az się zachwiał Posiniał wy-bełkotał coś niewyraźnie i oślepiony o-głusz- ony ale wściekły bólem nucił się na Swidę Milczeli obydwaj w uścisku z którego jeden miał wyjść trupem Bro-ni żaden nie dobył Assauła miał wyż-szość nad Swidą Był zdrów niczym nie zmęczony walczył ze świeżymi siłami podniecony napojem A powstaniec znę-kany marszem głodem niewywczasem miał jeszcze setki nie pogojonych blizn i sincow Dyl osiamony i wyniszczony kilkutygodniową walką i włóczęgą po la-sach przybity ciągłymi niepowodze-niami Ale on bronił Władki swojej Władki! Assaule pomdlały ramiona drżały nogi krew zalewała oczy ustawał coraz bardziej — Ratunku Iwan Iwan — zachra-pa- ł waląc się na ziemię świda ukląkł mu na piersi dobył pistolet — Ratunku wołasz! Za późno! — za-czął dzikim szeptem a głos mu świstał w gardle jak wycie — Masz ludzi za murem nim dobiegną ty mi za obelgę kobiety duszą zapłacisz! Ach złodzieju nikczemniku sołdacie moskiewski! Chcia łeś mnie upiec powiesić zadławić! A wiesz ty czyja to godzina wybiła moja czy twoja? zebys człowiekiem byt honoru dałbym ci drugi pistolet w rękę ale tys podły łotr co nocą z gromadą zbójów napadasz czystą niewinną dziewczynę! Ona nie dla ciebie rabusiu bo ona mo ja świętość i zapłacisz mi życiem za to ześ jąśmiał myślązniewazyć: Masz! Giń! Strzał -- patu _LJ_ JI"K li ces powiedzieć zdecydował jednak wi-docznie inaczej Spojrzał na list Na ko-percie nie było żadnego adresu Rozdarł ja i począł szybko czytać list W miarę tego jak jego wzrok prześlizgiwał się po liniach pisma — znikał stopniowo wyraz gniewu na jego twarzy zastąpił go smu-tek Potem podał list Kenowi "Czytaj! A ja twierdzę nadal ze postąpiłeś jak osioł " Wzruszywszy ramionami Ken wziął list Przeczytawszy — włożył go do kie-szeni Po chwili milczenia powiedział głu-cho- "Weil — może jednak miałeś racje " Milczeli przez czas jakiś Potem Ken mruknął: "Tak jestem głupi" Jak gdy-by starając sie usprawiedliwić we wła-snych oczajh dodał gniewnie "Musisz przyznać ze wyglądało to powiedzmy bardzo nieprzyjemnie A jednak wiesz równie dobrze jak ja ze Stella nigdy nie kłamie " Siedział długi czas w milczeniu prze biegając w umyśle niektóre epizody ze swej przyjaźni ze Stella Potem wyjął list 7 kieszeni rozprostował go na ko lanie i cztał poraź drugi wolno tym razem "Drogi Ken Moj maz powiedział mi co miało miejsce ubiegłego wieczoia Bez względu na to jak to wyglą-dało moja reakcja na dotknięcie "Amorka" nie była przejawem wspomnienia lecz życzenia Znudzona moim obecnym ży-ciem niezaspokojona erotycznie zamierzałam zostać kochanka pana Antonetti Lecz wstrząs spo-wodowany twoim niespodzianym przybyciem uczynił to ze obecnie będzie to niemożliwym na szczę-ście lub nie Nie jestem w stanie obecnie myśleć dość logicznie by o tym sądzić Proszę cie wierz mi Stella Rozdział XVII Wdrapawszy się na dziesięcioslopo-w- y kopiec termitów Ken rozglądał się po otaczających go polach pokrytych rzędami szarozielonego sizalu o kolcami zakończonych długich liściach Przestrzeń między rzędami była czy-sta wolna od zielska o luźnej powierz-chni zruszonej przez Rultywatory dla za-pobieżenia tworzeniu się skorupy Na jednym z pól odbywało się ścinanie trzyslopowych mięsistych liści Ken się uśmiechnął "Fernand miał rację" myślał "Stary Kodmo Diara jest istotnie dozorcą pierwszej klasy Więc ja ów 'mądry biały' właściciel nie ma-jący wielkiego pojęcia o uprawie sizalu włóczę s'Q po kraju poluję składam o — i — — — " - - - a o m Kozak rzucił się jak ryba w sieci ję-knął ruszył rękami i legł nieruchomy świda się wyprostował Na odgłos wystrzału w pałacu ruch się zrobił zapa-lano światła zaczęto drzwi otwierać z głębi ogrodu dwóch kozaków zaalarmo-wanych wołaniem dowódcy pędziło kłu-sem z szablami w garści Aleksander widział ich ale nie ucie-kał stał wpatrzony z natężeniem w drzwi ganku Otwarto je na progu ukazał się Makarewicz i służba Jakby na to tylko czekał powstaniec dał szalony skok w gęstwinę dopadł muru goniącym koza-kom posłał drwiąco dobrze znane woła-nie kukułki i zginął bez śladu Był uratowany Zatrzymał się wśród lasu odpoczywając chwilę Od strony dworu dochodził głuchy gwar i wrzawa — Makarewicz przy niej' — szepnął z ulgą — Ha kozak nie pójdzie po mój skarb a Czaplic raz w życiu mi usłużył A teraz w drogę do jej orła' świtało właśnie gdy świda po krót-kim błądzeniu wynalazł na wpół zaroś-niętą drożynę i ruszył nią w stronę obo-zu Wtem ruchem ściganego zwierza na-stawił uszu zgiął się i wszył w zarośla Na drodze rozległ się odgłos kopyt Nie był to jednak wróg tym razem Na załomie ścieżyny ukazał się jeździec ubrany po cywilnemu posuwający się nieufnie naprzód a zatem przyjaciel Po bliższej uwadze powstaniec poznał w nim synowca pana Szpanowskiego i wie dziony przeczuciem ze to goniec od wo-jewody wystąpił naprzód Jeździec rzucił się w bok mimowolnie ale wnet się uspokoił i z widoczną ra-dością zeskoczył na ziemię — To pan u nas proch zabierał9 — zagadnął — Mozę być' — Bóg nu pana zsyła bo doprawdy byłem w okropnym kłopocie Stryj mnie wysłał z rozkazem dla partii świda uśmiechnął się pogardliwie Z oczu mówiącego wyglądał paniczny strach kompromitacji — Mogę was wyręczyć bo idę w tam-tą stronę! — rzekł — Bardzo panu będę wdzięczny Par-tia stoi w rogu puszczy pod Krasną Choina o parę wiorst stąd — To żadna instrukcja Wiem o tym — O! przepraszam pan się niecier-pliwi! Chciałem przez to powiedzieć że zarząd dokładnie wie o wszystkim Świda się oburzył — Tylko niech mi pan o zarządzie nie mówi! Jeżeli wie o wszystkim to dla czegóż nie dostawią nam prowiantu i podwód! Nie mamy co jeść polowa cho ra z głodu i trudów wleczemy się bez butów obdarci jak nędzarze! Rząd za pewne i to wie ze z tysiąca ochotnika zostało dwieście szkieletów Od trzech dni nikt nam nie donosi o wrogu nie wiemy gdzie i po co idziemy co nas czeka w źytniarcel OKULIŚCI OKULISTKI Br Bukowska-Bejna- r O D Wiktoria Bukowska O D prowadza nouoczosn Kabinet okullstjczny pr% 274 Roncesvalles Aenuo obok Gcoffrcy St Tel LE 2-54- 93 Godziny przjjoc: codziennie od 10 rano do 8 wieczór W soboty od 10 rano do 4 po pol 37 S ADWOKACI i NOTARIUSZE G HEIFETZ BA ADWOKAT S HEIFETZ NOTARIUSZ 55 Wellington St W Toronto Ont EM 6 4451 wieczorem WA 3-4- 495 94 S JAN L Z GÓRA ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ 1437 Queen St W — Toronto Teł Biura: LE 3-12- 11 Mieszk: AT 9-84- 65 56S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1147 Dundas St W Toronto Tel LE 4-84- 31 1 LE 4-84- 32 E H ŁUCK BA LLB (ŁUKOWSKI) i R H SMELA BA LLB POLSCY ADWOKACI Wspólnicy firmy nchuikncklej Blaney Pasternak Łuck & Smela 57 BLOOR ST W rńfi Hny WA 4-97- 55 prz)jnuijq wieczorami za lelefonlcz-n- m porozumieniem 55 S BROŚ i ŚMIECH ADWOKACI 7 Riverview Gdns RO 6-63- 22 (okolica Janc 1 Hloor) Pr7JmuJq codziennie od U- -0 wlecz w soboty od 10- -4 po pol Wieczorami za telefonlczinm poro-zumieniem 82 W CM BIELSKI BABCL ADWOKAT I NOTARIUSZ Przyjęcie codziennie — Sultc 702 llermant IlldR 21 Dundas Square (przy Yonge SI ) Toronto — EM 2-12- 51 Wieczorami za uprzednim telefonicznym porozumieniem reumatyzmu dolegliwości wyposażony rodzinnych spadkowych NAPOJE ZBLIŻONE DO TAK SMA-KOWAŁY W RODZINNYM Soda BEZPŁATNA na bankiety inne okazje W TORONTO TELEFONUJCIE t "'t -- łJ Aiłłtwfi' t-frrriTTn-jwS zryw DLA ZABEZPIECZENIA WASZYCH OCZU ZEISS Punkiai szkła do okularów już do nabycia w Kanadzie Pytajcie o nie u specjalisty od oczu 93 s Dr S D BRIGEL LEKARZ DENTYSTA CHIRURG STOMATOLOG Speclalitłi chorób amy ustne Phislclans' & Surgcons' Kancelaria No 270 86 Bloor St W Toronto Telefon WA 2-00- S6 W Dr E WAGHNA DENTYSTA Godziny: 10—12 2— 386 Bathurst St EM 4-65- 15 W Dr Tadeusz Więckowski LEKARZ DENTYSTA Tel WA 310 Bloor St W Toronto przjmuje pn uprzednim porozumie- niu telefonicznym W Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W - Toronto Tel RO 9-46- 82 W Dr H SCHWABE DENTYSTA 71 Howard Park Av Iron nonccsvnlles) Godz przyjęć za zam telefon LE 1-2- 005 49-- S Dr Władysława SADAUSKAS LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd (drugi dom od Roncesvalle) Przyjmuje za uprzednim nicznym porozumieniem Telefon LE 1-42- 50 8 Zbigniew H Boyko DC DOKTOR CHIROPRAKTYKI Specjalizacja leczenia arlrctyzmu lumbago syjutyki muskulów i stawów Gabinet w najnowsze urzqdzcnia X-Ra- y — prześwietlenia 78 LAKESHORE RD MIMICO - CL 5-22- 31 B8-W-- 10 DENTYŚCI Vv fol & lik 'kV"4J Jan Alexandrowicz — Notary Public POLSKIE BIURO INFORMACYJNE Pomoc w sprawach majątkowych w Polsce — Kontrakty i inne dokumenty Imigracja Income Tax Tłumaczenia Toronto Onł 799-- A Queon St Weit Tel EM 8-54- 41 NAJBARDZIEJ TYCH KTÓRE WAM KRAJU BuUdlnj 20844 tclefo Cola - Ginger Me - Orange - Cream DOSTAWA i Waszego — — i — — i WAInut S 1-2- 151 w dnie powszednie do godz 7 wiecz Nie dostarczamy towaru do prywatnych domów 20--W Paczki PEKA0 do Polski DO WYBORU ŻYWNOŚĆ MATERIAŁY PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (prawie 100 złotych za dolara) Janiąue Trading - J Kamieński TORONTO Ont: 835 Queen St W — Tel EM 4-40- 25' EDMONTON Alta: 10649 - 97łh Street — Tel 2-38- 3? RÓWNIEŻ WSZELKIE LEKARSTWA 1TP Najszybciej i najtaniej! Wolne pjl cła!V ŚWIEŻE POMARAŃCZE' I CYTRYNY A ittr ił I 8 I % m tu i mi 1&& rłaihisiTuTsjsni AwWVtotó_ Jr ftUHiltf =iWZSVJ-?ig- £ & SirV$iBri l_ł ijiroEs Ą t?a |
Tags
Comments
Post a Comment for 000431b