000474b |
Previous | 7 of 8 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
T !?'?£ ssssi wjffwsiaaŁW! laH ftKPił V MU '" '' 7-W- l WAWWSfł'-rń'tAWJ'- i S-- Y Wi riTSlTWrfyrftltttS-Wi-W Ł'WlSl'vtłMLMiii1 fJWfl £??&' frt i Aff isi#i frjWłTiłSJstły t+ °r i-- w "fii--m KWM-yj-- t f 'ArtnwłrtłNw-Yf-iri- ' vj kwł JVt'W jr5"V~7rłrV JlTOLiC Aii"'4iJ:Ji£ijidJtfrjr-:iv"jjŁ- ~ ' "-- i -- i MH-ecu-j :bj ł-- 'jjj n-i- -ij iA~iiiłijit£±i%~!Kti-ij?KUr—ir- m _ - j -- - j— vrr -""- -J-jM-4i fp - " ' mmm&B& (S f fW Itf 1" I5 ZWIĄZKOWIEC GRUDZIEŃ (December) Środa 31 — 1958 STR 7 ftvy aU ffA 14 r--a itl s ta ? V u ? rjfci ŁVfł 1¥ 1 l B f-- i- EM li n Jerzy Giżycki NA POŁUDNIE OD PIEKŁA Opowieść z kraju na południe od tego piekła na ziemi Sahary Po północy burza ucichła Wyczerpany Ken rzucił się ubrany ponownie zmontowane łóżko polowe Następnego arna iven Kazał naKryc 3ch brezentami i matami tubylczymi owanvmi sznurami Naprawione fl:rzez niego drewniane żaluzje zamykały nc teraz należycie Kajuta ponownie zo-ai- a przekształcona w przytulny pokoik i którym Ken czuł się "po domowemu" zadowolony Ken wkrótce poznał dobrze za- - -- e — od wiecznie roześmianego Mało-- li stałego zroaia wesołości na szalan- - me Który dobrze zasłużył sobie to prze- - jfisko "Bezwstydny" — do Samby II-g- o łapita był 1-szy- m) niestrudzonego ster- - jta wiecznie na stanowisku z rękami 3 grubym długim wiośle umocowanym iłu szalandu i służącym za ster Rosnąca wciąż masa wod niosła ich dłuż stromych brzegów które pod- - Łas okresu suchego wznosiły się wyso- - ponad płytką wówczas rzekę Teraz miesiącach deszczów płynęli prawie M na poziomie z gęstą dżunglą rojącą od życia zwierzęcego Długie giętkie ttezie nadbrzeżnych krzewów uginały b od ciężaru mnóstwa gniazd "tkaczy" zawna tkanych z traw kul zawieszo- - kh dla b°zpieczeństwa pod zwisają- - nad wodą prętami i mających wej- - ie spodu Dzikie gołębie gruchały nieustannie i nadbrzeżnych drzewach Od czasu małe papużki wylatywały z H inny i krzycząc przeraźliwie goniły e nisko ponad głowami płynących Stadka dzikich kaP7ek śriifiS7vłv nn r' tfnoc Tam gdzie Niger dzieląc na P- - :erec korvt tworzy wielkie ieziora iiii mnr sr--i -- mi od do asu ge- - się ri swą Tu i tam cofał się od brzegu two- - PjHC miejsca na lugany — uprawne pól- - W i tubylcze Widząc szaland czarni wieśniacy pro mowali swe szerokie muskularne plecy :aęte nad motykami o krótkich styli-lac- h i witali podróżników powiewa- - iMiiem rąk wołając do "majtków" i po- - m piwając z nicn Młoda dziewczyna z małymi imner-- vnenckimi piersiami "ubrana" jedynie irwasKą przepaskę między nogami po wiła na ziemi wielką tykwę w którą L Maria Rodziewiczówna Zatrzymał ale nauczony rozumu hejsciem Makarewiczem Dyt juz drożny ilii Skąd ty? krzyknął tonem roz- - pzu o = 1 z — — Michałko stanął Skłamałby innemu 't i on znał CzaDlica wiedział ze wy- - Biret by się nie udał — Z Luchni — odparł — Cóż to lasu u was brak że aż tu wychodzisz kraść łyka? — żebym miał kraść tobym kracu itnmi TT ]A Unnnnńilri M O 43 Kt-- ł uuinu j nas uwui ueŁymiaiw no i- - K-fk- a mam kwit od rzadzcy Lntop iiegmatycznie aooyi ilu kuszu-szmatk- ę z jednego jej rogu wyjął cer-fik- at swei prawości i przedstawił K£j po czym ruszyi aaiei meiau iui- - 'WV t--J Ful las pa- - Ale pan Czaplic zrównał się z nim i płczął przyjacielską pogawędkę — Coz słychać u was w Luchni do- - ze? Pola własne chaty własne swo- - ftfte' — Nic noweeo dla mnie To samo Hiiałem przedtem a com stracił tego r7 i car nie da! — odrzekł Michałko K — A cóześ stracił? — badał pan ci-eli p — Dobytek przepadł w dworskim Sarze co do nogi — Nic nie wyratowałeś? — A nic zajęło się nagle i poszło z jem Piętnaście sztuk miałem i dwa W iak cacka wiśniowe dobrane jak fien! Takich nie znaleźć w okolicy! Cóż teraz z pola kiedy go zorać nie ma wm to mi ze swobody i woli? Chłop westchnął cmoknął splunął z Efoperacji czarnie trafił na najdraziiwszą strunę opskiei duszy — Jak pan wróci to dostaniesz woły! wtrącił chytrze Michałko ramionami ruszył milczał — Pan twój nie zginął Wszak wiesz' — Nie słyszał — 2yje Moskale go szukają —-N- ie wiem — Już nawet trafili na ślad Naczel- - 1 mi mówił że wiedza kio so przecho- - Ą 5Je i kto wie o tvm no z tvm będzie Jeho! ii ich zdrowie świeczki w cer-- stawiać nie warto Beda wisieć Michałko milczał niezbadany spokoj nie zatrwożony groźbą jakby jej nie miał - Nie słyszał! — nowtórzył do chwi- - obojętnie' CzapUc rzucił jeszcze kilka słów po 41 a miała nabrać wody dla pracujących na polu błysnęła bielą mocnych jak u szczeniaka zębów i przesadnie naśladu-jąc ruchy wiosłujących zaśpiewała osta-tnia zwrotkę "Meme" — starej piosen-ki o sławnym rolniku Dankoro: Senebeli jo! O na bua sen soli ta Kamale ni senekebeli jo! O na bua soli ta Wuara tienkula tienkulaaaaa! 0 ty który nie uprawiasz ziemi Weźmiesz jeszcze motykę do ręki By szukać na pożywienie dzikich (trujących korzeni Ty ladaco! Ale sprytny Malobali walcząc jej własną bronią zaśpiewał cienkim false-tem przedrzeźniając dziewczynę zwrot-kę tej samej piosenki którą interpreto-wał po swojemu: Senekę daba kani do bolo do je Dona boli bi de jo! Eeeee Motyka którą się uprawia ziemię Czuje się lepiej w niektórych rękach (niż w innych 1 dodał swym zwykłym głosem: "Pozostawimy wam motyki które do was przywykły My wolimy pagaje Gdy rolnik zje swoje swoje ostatnie ziarnko sorgho — w rzece będzie tyle samo ryb" A dumni z towarzysza lapto aż się gięli w pół z uciechy i klaskali się po udach wielkimi rozszerzonymi od pagaj łapami Z ogromnego nadbrzeżnego serowca zerwała się para kaczek budująca tam gniazda i z oburzonym kwakaniem krą-żyła wysoko ponad szalandem W nocy znów była burza Długie godziny pół przytomnej drzemki Zawieszona u niskiego pułapu kaju-ty przyćmiona naftowa lampa budziła u Kena wspomnienia zadymionych wnę-trz- y małych saloon'ów amerykańskiego Dalekiego Zachodu Pogrążony w owym stanie gdzie rze-czywistość graniczy bezpośrednio z fan-tastycznym światem snu — widział mgli-ście przykucniętych w drugiej części ka-juty zmokniętych lapto Krótkie wiosła tubjlcze — -'-- 3 34 Pożary i Zgliszcza ()=()=o=o=o=o=o=-l-JlA tocznych na konia cmoknął i pokłuso-wa- ł ku wsi Na samym jej wstępie stała duża kar-czma a na jej progu Żyd rudawo-siw- y suchy kościsty o biegających oczach rozmawiał z kilku chłopami Na widok pana chłopstwo usunęło się trwoznie Żyd zdjął czapkę potem aksamitną myckę i na skinienie Czaplica podszedł cały w ukłonach Zwał się Juda Liwor od lat dwudzie stu był faktorem kupcem szpiegiem posłem prawą ręką sterdyńskiego pana Pan się na siodle przechylił Juda nastawił ucha wysłuchał krótkiego roz-kazu pokiwał cłową na znak że pojął powiedział słów kilka cmokał dziwił się w końcu położył rękę na sercu ręcząc ze rozkaz wypełni i wśród tysięcznych ukłonów cofnął się o krok Czaplic popędził ulicą wioskową Ju-da pozostał w progu a korzystając z za-chodu słońca i wolnej chwili począł zwrócony na wschód modlić się we wła-ściwy Żydom śpiewny przeciągły sposób Przy tej pobożnej czynności zastał go I TŁff nt rsrr Chłop szedł raźno śpiesząc się do do-mu spojrzał jednak na karczmę -- zwolnił kroku" targując się sam z sobą o kieli-szek wódki Jest to najcięższa pokusa — Dobry wieczór — zagadnął go żyd — może wy z puszczy? — Aha! — Krowa mi wczoraj zginęła musia-ły ią wilki porwać Nie widzieliście kości? — Nie Wilki to widziałem — Gdzie? Już stali u drzwi Karczmarz wszedł zapytaniem wzywając chłopa Michałko westchnął ale przestąpił próg szukając w zanadrzu miedziaka W izbie szynkow-ne- j było prawie pusto Jakiś dziad chra-pał pod ławą kilka bab kłóciło się z Ży-dówką o ceny jaj i płótno bachory ta-rr:- ły się po podłodze szwargocząc mię-dzy sobą: wieś żyła jeszcze w polu Michałko usiadł żyd nie pytając podał mu miarkę wódki Zaczęła się gawęda ożywiona ze strony Judy mrukliwa ze strony chłopa Mówiono o urodzajach i lesie o pogodzie i ostatnim jarmarku skończono natural-nie na parze wiśniowych wołów żyd stratę wziął do serca jak własna omal nie płakał" nie był syt szczegółów poża-ru Michałko na pociechę wychylił trze-ci i czwarty kieliszek stal się rozmów-niejszy- m W ńłtawym chybotliwym świetle płomyka kołyszą cogo się przy silniej-szych podmuchach "jurzy — ta zbita nie-ruchoma grupa w dawała się jakimś ko-szmarnym wiecem zgilotynowanych gdyż czarne głowy o zamkniętych powie-kach zlewały się z mrokiem Wreszcie Ken zapadł w ciężki sen pełen mar przenikających może do zmę-czonego mózgu z przeładowanej elek-trycznością tropikalnej nocy Następnego ranka przeciągał się jesz-cze leniwie na wąskim posłaniu gdy wpadł do kajuty jeden z wioślarzy z wiel-kim wrzaskiem: "Bulioo! Buliogo!" Aż podskakiwał z niecierpliwości na samą myśl o mięsie Ryby będące obec-nie podstawą ich wyżywienia zaczynały załodze brzydnąć Ken wybiegł na pokład z karabinem w ręku Na małej wysepce o paręset metrów przed szalandem rozsiadło się gęsto na rzece wielkie stado olbrzymich kaczek zbrojnych Wyciągały szyje ku nadpływającym i kręciły niespokojnie głowami "Strzelaj! Strzelaj!" niecierpliwił się na dachu kajuty Samba Kura Pełen godności kapita też chciałby mieć tro-chę mięsa dla odmiany "One zaraz po-lecieć!" Ken strzelił pośpiesznie i gdy stado zerwało się z ciężkim łopotaniem potęż-nych skrzydeł opatrzonych na przegu-bach wielkimi szponami — został na wo-dzie jeden trzepoczący się ptak Za kilka minut wyciągnięto na po-kład ogromną kaczkę ze zmiażdżoną ku-lą głową Okrzyki' zdumienia zdziwione posy-kiwani- a Jakto! Tak daleko a biały trafił w samą głowę! Sława Kena jako niesłycha-nego strzelca była ustalona Jego naiwni admiratorzy rozczarowaliby się mocno gdyby wiedzieli że Ken nie tylko nie mierzył w głowę ale wogóle nie brał na cel jakiejś poszczególnej sztuki tylko wobec znacznej odległości strzelał "w kupę" Ta kaczka chociaż wielkości sporej gęsi nie mogła jednak wystarczyć dla wszystkich więc Ken kazał przybić do brzegu u następnej wsi by kupić kilka kur Nic tak nie utrzymuje murzynów (czy tylko zresztą murzynów?) w dob-rym humorze jak smaczna "wyżerka" a Ken chciał by na szalandzie panowała atmosfera zadowolenia i wesołości Dobrze trafili gdyż owa następna wieś to była słynna ze swych targów Niamina która trafiła nawet do miej-scowej poezji Do niej to wybiera się zakochana dziewczyna po prezent dla ukochanego Djigi: M'bi ta dua do — Niamina dua do Ka misi san — — A znacie wy woły Martyna w Sło-bodn- i? — zagadnął Żyd — Kto ich nie zna! Sławne na całą okolicę od moich piękniejsze Po sześć lat mają rogi jak obręcze a dziecko by poprowadziło Martyn szczęśliwy! — Można ich kupić — Ot pleciesz! Martyn szalony by był Dawali mu panowie ćwiartkami pieniędzy Tylko się śmieje — Ręką machnął zapalając fajkę Żyd mu się do ucha przechylił — A wam mogą one darmo przyjść — szepnął — Na złodziejam się nie zdał! — od-parł chłop pogardliwie — Na co kraść! Nie kiwniecie nawet palcem a ja sam przyprowadzę woły do chlewa — jak — Jak co? — Jak mi powiesz gdzie wasz panicz schowany w lesie! j Chłop odskoczył jak oparzony ode-pchnął Żyda za czapkę wziął — Przeklęty żydzie! Jakiego pana I co ty szczekasz? Naszego panicza zabili pod Krasną Choiną j — liii na co to krzyczeć na co kła-mać! To mowa dla tych co go szukają i zgubić chcą Tfu na co śmierć wspomi- - inać niechaj on żyje i zdrów będzie! Juda Iwie że on w puszczy strażnik go pilnuje i wy! Jam gotów mu uciec pomóc to dobry pan! Michałko ponuro rozwiązał szmatkę 'położył na stole należność cofnął się do drzwi I — Poczekajcie poczekajcie daliście 'za wiele! — Żyd zatrzymał go za połę — Co to myślicie żem ja szachraj u mnie kruczek o grosz tańszy Cztery gro sze wam się należą Zaczęło się długie pracowite prze-szukiwanie kieszeni zatłuszczonego sur-duta — A jaki wy gorący! — ciągnął Żyd dalej — Nie wieizycie mi przeklinacie owa gwałtu! Jakbym co złego powie dział! Nu nie chcecie mieć interesu z Juda sterdyńsklm pamiętajcie zęby to wam na złe nie wyszło! Wspomnicie mo-je słowo Możecie mieć woły może jesz-cze jaką sztukę bydła aibo dwie napłód — i zbógacić darmo za co? Za parę słów! Albo ja Moskal czy szpieg? Prosty żyd mam interes do waszego panicza i tyle! Nu ot i wasze cztery grosze! A jak jutro was wezmą kozaki to pożałujecie oporu! Ja myślał że wy rozumny czło-wiek a wy głupi chłop jak inni Michałko podniósł głowę Cień nie-pokoju przebiegł mu po twarzy — Jakie kozaki? — mruknął — Te same co dwór spaliły u was Czy myślicie że wasza chata mocniejsza? Ech wy głupi chłop nie warto z wami gadać! — Gadali ze mną mądrzejsi od cie-bie niechrzczeńcze! Dosyć łajać i wy-dziwiać! Kto ci mówił o kozakach? "-Ji_Ł-Nasz- 'pan! Pod--batoga- mł' każdy Misini sarama Ka n'o nono bo Nononi sarama Ka n'o nare di Djigima Djigi k'i nie mun Ala! Djigi jo! Djigi moin ma je! Hali n'in ma Djigi je Sanko n'ka tua men Pójdę na jarmark — Na jarmark w Niamina By kupie krowę — Ładniutką krówkę Da mi ona mleko — Doskonale mleczko Zrobię z niego masło — Świetne masełko Dam je Djigi By sobie natarł twarz O Boże! Nikt Djigi nie dorówna! Nawet jeżeli nie mogę go widzieć Niech przynajmniej słyszę o nim Roiło się na wielkiej łące między rzeką a wsią Naturalnie jak zwykle na afrykańskich targach Więcej tam było sprzedających niż Kupujących Bo nudno jest w brussie a tu rozmaitości nie brak Ten hakonosy wychudły długowło-sy Maur rozsiadły na workach przywie-zionego z poza Tombuktu ryżu opowia-da po cichu oglądając się czy nie zo-baczy czerwonego fezu milicjanta jak jego rodacy z kolonii hiszpańskiej Rio de Oro napadli znienacka na oddziałek francuskich meharystów i zamordowali porucznika i dwóch białych sier?antów Dalej znów Djula z Gwinei chwali bo-gactwo swe?o kraiu i wspomina jak kobieta z Sigiri znalazła raz bryłkę zło-ta wielką "jak głowa" Smakowity swędzik placuszków sma-żących się w pryskającym i skwierczą-cym tłuszczu rośiinnym z drzewa karite — miesza się z zapachem gałek sumbara ze sproszkowanych strąków nerę Jękliwy głos trędowatego żebraka wzywającego wiernych w imię Allaha do miłosierdzia zlewa się z ochrypłym przekrzyczanym i przepitym falsetem griota'' sławiącego szczodrobliwość przybyłego z brussy naiwnego wieśnia-ka Ten oderwał się na dzień targu od nie lubiącej czekać w tym sezonie gleby by kupić cztery nowe motyki Ale chy ba skończy się na dwóch bo jak tu nie obdarować sowicie griota sławiącego na cały rynek urodzajność jego luganów i płodność jego żon Przednówek Mało po spichrzach już zostało sorgho ale człowiek musi się czasem poweselić więc przekupki przy-kucnięte przy garnkach z dolo nie próżnują a gwar na rynku rośnie i pot lśni się coraz obficiej na roześmianych czarnych gębach Wędrowny przekupień Błazna i "trubadura" Piwo tubylcze z sorgho -- -- śpiewa co umie! Potem w Sybir daleko! Het! Pójdziesz i ty a wiesz dlaczego? — boś głupi — Milcz żydzie! Kiedyś ty gadał z twoim panem tóś ty wróg! — Co to szkodzi że ja gadałem! Ja z każdym gadam i dlatego wiele wiem! Panicza nie wyratujecie beze mnie a sami poginiecie! Czy was bili kiedy? — Nie my hodowali się razem z paniczem! — No to dostaniecie za wszystkie czasy! Sto nahajów wy sto żona po pięćdziesiąt dzieci a potem chata z dy-mem wy w łańcuchy i marsz! Na co wam woiy i dobytek? Zgnijecie w turmie! Bóg wie co się działo w chłopskiej duszy Słuchał nieczuły na pozór oparty na kiju zmarszczony posępny nie prze-rywając ani słowem żyd ręce strzepnął ramionami wzruszył — Bywajcie zdrowi! Panicz stracony a z wami kaput! A ja bym was uratował panicza sam wywiózł a teraz sam pójdę do dwoi u i powiem: bierzcie Michałka on wie wszystko chce ze swoim pani-czem iść w Sybir! Słuchajcie ostatnio słowo! Mnie was żal Kozaki poczekają do jutra wieczór! Jeśli nie przyjdziecie do innie ze zgodą to oni pójdą do was! Chłop nic nie odrzekł Trzasnął drzwiami i zniknął w mroku wieczor-nym Musiała być dobra wódka u Judy coś mu w oczach majaczyło Na prawo i lewo i prosto pdzie spojrzał widział przed sobą dwa przepyszne rogate woły podobne do siebie jak malowane Te same centKi te same taiy le same ior-my- ! Długie niskie zbudowane przepysz-nie biodziły w trawie występowały zza każdego krzaka przechodziły na kazd-dy- m zawrocie Michałko tarł oczy plwał odżegny-wał mamidło nic nie pomagało Marty-na wołv szły z nim wszędzie aż do Luch-ni wcaodząc do zagrody widział jeszcze jak leżały ria gumnie przeżuwaiac fleg-matycznie dzienna paszę Westchnął spoirzawszy w bok na puste chlewy — Och moie wy wiszniowe och moje wy kochane! — i z westchnieniem tym wszedł do chaty Położył się lecz nie zasnął Na czarnym pułapie izby pokazywały mu się jak żywe ilustracje rozmowy z Juda straszne pijackie twarze kozaków jakieś jęki wycia łkania kobiece świst pletni wszystko na co się napatrzył w ostatnich czasach To znowu gdy wiatr zaleciał w komin i rozdmuchał węgle w piecu z iskierek formowały mu się po-żary i widział chatę w płomieniach do-bytek w perzynie żonę i rodzinę w kaj-danach i nędzy Poruszył się na twardej ławie nasunął na głowę siermięgę za-sypiał niby lecz lada ruch szczeknięcie psa budziło po znowu Zrywał się sia-dał na posłaniu zalękły zdało mu się że do drzwi ktoś kołacze że doń przychodzi zguba o bladej twarzy i strasznych koś eistych-sżponaćh- r- -- I ADWOKACI i NOTARIUSZE Popieraicie ivch którzy E H LUCK BA LLB (ŁUKOWSKI) I R H SMELA BA LLB POLSCY ADWOKACI Wspólnicy firmy adwokackiej Blaney Pasternak Łuck & Smela 57 BLOOR ST W róg Bay WA 49755 przJmują wlcczuraml za tclcfonlcz-n- m porozumieniem 53 S G KEIFETZ BA ADWOKAT S HEIFETZ NOTARIUSZ 55 Wellington SI W Toronto Ont EM 6-64- 51 wieczorem WA 3-44- 95 94-- S JAK L Z GÓRA ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ 1437 Queen St W — Toronto Tel Biura: LE 30211 Mieszk: AT 9-84- 65 B6S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1147 Dundas Sł W Toronto Ttl LE 4-84- 31 i LE 4-84- 32 CM BIELSKI BABCL ADWOKAT I NOTARIUSZ Pr7yjecle codziennie — Suito 702 Hermant Bldff 21 Dundas Squaro (przy Yonge St) Toronto — EM 2-12- 51 Wieczorami za uprzednim telefonicznym porozumieniem OKULIŚCI OKULISTKI Br Bukowska-Bejna- r O D Wiktoria Bukowska O D prowadzi) nowoczesny gabinet okulistyczny przy 274 Roncesyalles Avenua obok Cooffrey St Tel LE 2-54- 93 Godziny DrzyJoć: codziennie od 10 rano do 8 wieczór W soboty 10 rano do 4 po pol od 37S DLA ZABEZPIECZENIA WASZYCH OCZU ZEISS Punkial szkła do okularów już do nabycia w Kanadzie Pytajcie o nie u Waszego specjalisty od oczu 93 S NAPOJE ZBLIŻONE DO TYCH TAK W RODZINNYM DOSTAWA na i inne okazje W TORONTO TELEFONUJCIE ogłaszają się w "Związkowcu" LIFE & NATURĘ Domowa Kuracja Naturalna Gdzie zawodzi wszelka medy-cyna tam pomaga KURACJA NATURALNA Jedyna w całej Kanadzie Można tei lcczjć się w domu Podaj dokładne objawy choro-by a wyślemy odpowiednie le- karstwa i pouczenie Mamy ZIOŁA NA SCHUDNIĘCIE — Cena $2 00 MEDICAL HERB CENTRĘ 64 Cathedral Avenue Winnipeg 4 Man DENTYŚCI W Dr E WACHH& DENTYSTA Godziny: 10—12 1 2—8 386 Bathurst St — EM 4-65- 15 Dr Więckowski LEKARZ DENTYSTA Tel WA 310 Bloor St W — przyjmuje po uprzednim porozumie niu telefonicznym W Dr S D BRIGEL LEKARZ DENTYSTA CHIRURG — STOMATOLOG Speclallsta chorób amy uitntl 1'nyslclans' Surgcons' Bulldlng Kancelaria No 270 86 Bloor St W — Toronto Telefon WA 2-00- 56 Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W Toronto Ttl RO 9-46- 82 Dr H SCHWABE DENTYSTA 71 Howard Park Av (róg RonccBvallc9) Godz przyjęć za zam telefon LE 1-2- 005 4D-- S Dr Władysława SADAUSKAŚ LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd (drugi dom od Roncesvalles) Przyjmuje za uprzednim porozumieniem Telefon LE 1-4- 250 Zbigniew H Boyko DC DOKTOR CHIROPRAKTYKI Specjalizacja leczenia artretyzmu reumatyzmu lumbago syjutyki dolegliwości muskułów i stawów Gabinet wyposażony najnowsze urządzenia X-R- ay — prześwietlenia 78 LAKESHORE RD - MIMICO - CL 5-22- 31 B8-W-- 10 NAJBARDZIEJ KTÓRE WAM SMA-KOWAŁY KRAJU bankiety Tadeusz 2-08- 44 Toronto Cola - Ginger Ale - Orange - Cream Soda BEZPŁATNA telefo-nicznym WAInut 1-2- 151 dnie powszednie do godz wiecz Nie dostarczamy towaru do prywatnych domów 20--W Paczki PEKAO do Polski DO WYBORU ŻYWNOŚĆ MATERIAŁY PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (prawie 100 złotych za dolara) Janique Trading J Kamieński TORONTO OnL: 835 Queen Sł W — Tel EM 4-40-25 EDMONTON Alta: 10649 97th Street — Tel 2-38- 39 RÓWNIEŻ WSZELKIE LEKARSTWA ITP Najszybciej i najtaniej! Wolne od cła! ŚWIEŻE POMARAŃCZE I CYTRYNY 92 W ii w W S w w 7 - j: r ji j ?& v U f t Isej U b ' M m mi wm '
Object Description
Rating | |
Title | Zwilazkowiec Alliancer, December 31, 1958 |
Language | pl |
Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
Date | 1958-12-31 |
Type | application/pdf |
Format | text |
Identifier | ZwilaD2000269 |
Description
Title | 000474b |
OCR text | T !?'?£ ssssi wjffwsiaaŁW! laH ftKPił V MU '" '' 7-W- l WAWWSfł'-rń'tAWJ'- i S-- Y Wi riTSlTWrfyrftltttS-Wi-W Ł'WlSl'vtłMLMiii1 fJWfl £??&' frt i Aff isi#i frjWłTiłSJstły t+ °r i-- w "fii--m KWM-yj-- t f 'ArtnwłrtłNw-Yf-iri- ' vj kwł JVt'W jr5"V~7rłrV JlTOLiC Aii"'4iJ:Ji£ijidJtfrjr-:iv"jjŁ- ~ ' "-- i -- i MH-ecu-j :bj ł-- 'jjj n-i- -ij iA~iiiłijit£±i%~!Kti-ij?KUr—ir- m _ - j -- - j— vrr -""- -J-jM-4i fp - " ' mmm&B& (S f fW Itf 1" I5 ZWIĄZKOWIEC GRUDZIEŃ (December) Środa 31 — 1958 STR 7 ftvy aU ffA 14 r--a itl s ta ? V u ? rjfci ŁVfł 1¥ 1 l B f-- i- EM li n Jerzy Giżycki NA POŁUDNIE OD PIEKŁA Opowieść z kraju na południe od tego piekła na ziemi Sahary Po północy burza ucichła Wyczerpany Ken rzucił się ubrany ponownie zmontowane łóżko polowe Następnego arna iven Kazał naKryc 3ch brezentami i matami tubylczymi owanvmi sznurami Naprawione fl:rzez niego drewniane żaluzje zamykały nc teraz należycie Kajuta ponownie zo-ai- a przekształcona w przytulny pokoik i którym Ken czuł się "po domowemu" zadowolony Ken wkrótce poznał dobrze za- - -- e — od wiecznie roześmianego Mało-- li stałego zroaia wesołości na szalan- - me Który dobrze zasłużył sobie to prze- - jfisko "Bezwstydny" — do Samby II-g- o łapita był 1-szy- m) niestrudzonego ster- - jta wiecznie na stanowisku z rękami 3 grubym długim wiośle umocowanym iłu szalandu i służącym za ster Rosnąca wciąż masa wod niosła ich dłuż stromych brzegów które pod- - Łas okresu suchego wznosiły się wyso- - ponad płytką wówczas rzekę Teraz miesiącach deszczów płynęli prawie M na poziomie z gęstą dżunglą rojącą od życia zwierzęcego Długie giętkie ttezie nadbrzeżnych krzewów uginały b od ciężaru mnóstwa gniazd "tkaczy" zawna tkanych z traw kul zawieszo- - kh dla b°zpieczeństwa pod zwisają- - nad wodą prętami i mających wej- - ie spodu Dzikie gołębie gruchały nieustannie i nadbrzeżnych drzewach Od czasu małe papużki wylatywały z H inny i krzycząc przeraźliwie goniły e nisko ponad głowami płynących Stadka dzikich kaP7ek śriifiS7vłv nn r' tfnoc Tam gdzie Niger dzieląc na P- - :erec korvt tworzy wielkie ieziora iiii mnr sr--i -- mi od do asu ge- - się ri swą Tu i tam cofał się od brzegu two- - PjHC miejsca na lugany — uprawne pól- - W i tubylcze Widząc szaland czarni wieśniacy pro mowali swe szerokie muskularne plecy :aęte nad motykami o krótkich styli-lac- h i witali podróżników powiewa- - iMiiem rąk wołając do "majtków" i po- - m piwając z nicn Młoda dziewczyna z małymi imner-- vnenckimi piersiami "ubrana" jedynie irwasKą przepaskę między nogami po wiła na ziemi wielką tykwę w którą L Maria Rodziewiczówna Zatrzymał ale nauczony rozumu hejsciem Makarewiczem Dyt juz drożny ilii Skąd ty? krzyknął tonem roz- - pzu o = 1 z — — Michałko stanął Skłamałby innemu 't i on znał CzaDlica wiedział ze wy- - Biret by się nie udał — Z Luchni — odparł — Cóż to lasu u was brak że aż tu wychodzisz kraść łyka? — żebym miał kraść tobym kracu itnmi TT ]A Unnnnńilri M O 43 Kt-- ł uuinu j nas uwui ueŁymiaiw no i- - K-fk- a mam kwit od rzadzcy Lntop iiegmatycznie aooyi ilu kuszu-szmatk- ę z jednego jej rogu wyjął cer-fik- at swei prawości i przedstawił K£j po czym ruszyi aaiei meiau iui- - 'WV t--J Ful las pa- - Ale pan Czaplic zrównał się z nim i płczął przyjacielską pogawędkę — Coz słychać u was w Luchni do- - ze? Pola własne chaty własne swo- - ftfte' — Nic noweeo dla mnie To samo Hiiałem przedtem a com stracił tego r7 i car nie da! — odrzekł Michałko K — A cóześ stracił? — badał pan ci-eli p — Dobytek przepadł w dworskim Sarze co do nogi — Nic nie wyratowałeś? — A nic zajęło się nagle i poszło z jem Piętnaście sztuk miałem i dwa W iak cacka wiśniowe dobrane jak fien! Takich nie znaleźć w okolicy! Cóż teraz z pola kiedy go zorać nie ma wm to mi ze swobody i woli? Chłop westchnął cmoknął splunął z Efoperacji czarnie trafił na najdraziiwszą strunę opskiei duszy — Jak pan wróci to dostaniesz woły! wtrącił chytrze Michałko ramionami ruszył milczał — Pan twój nie zginął Wszak wiesz' — Nie słyszał — 2yje Moskale go szukają —-N- ie wiem — Już nawet trafili na ślad Naczel- - 1 mi mówił że wiedza kio so przecho- - Ą 5Je i kto wie o tvm no z tvm będzie Jeho! ii ich zdrowie świeczki w cer-- stawiać nie warto Beda wisieć Michałko milczał niezbadany spokoj nie zatrwożony groźbą jakby jej nie miał - Nie słyszał! — nowtórzył do chwi- - obojętnie' CzapUc rzucił jeszcze kilka słów po 41 a miała nabrać wody dla pracujących na polu błysnęła bielą mocnych jak u szczeniaka zębów i przesadnie naśladu-jąc ruchy wiosłujących zaśpiewała osta-tnia zwrotkę "Meme" — starej piosen-ki o sławnym rolniku Dankoro: Senebeli jo! O na bua sen soli ta Kamale ni senekebeli jo! O na bua soli ta Wuara tienkula tienkulaaaaa! 0 ty który nie uprawiasz ziemi Weźmiesz jeszcze motykę do ręki By szukać na pożywienie dzikich (trujących korzeni Ty ladaco! Ale sprytny Malobali walcząc jej własną bronią zaśpiewał cienkim false-tem przedrzeźniając dziewczynę zwrot-kę tej samej piosenki którą interpreto-wał po swojemu: Senekę daba kani do bolo do je Dona boli bi de jo! Eeeee Motyka którą się uprawia ziemię Czuje się lepiej w niektórych rękach (niż w innych 1 dodał swym zwykłym głosem: "Pozostawimy wam motyki które do was przywykły My wolimy pagaje Gdy rolnik zje swoje swoje ostatnie ziarnko sorgho — w rzece będzie tyle samo ryb" A dumni z towarzysza lapto aż się gięli w pół z uciechy i klaskali się po udach wielkimi rozszerzonymi od pagaj łapami Z ogromnego nadbrzeżnego serowca zerwała się para kaczek budująca tam gniazda i z oburzonym kwakaniem krą-żyła wysoko ponad szalandem W nocy znów była burza Długie godziny pół przytomnej drzemki Zawieszona u niskiego pułapu kaju-ty przyćmiona naftowa lampa budziła u Kena wspomnienia zadymionych wnę-trz- y małych saloon'ów amerykańskiego Dalekiego Zachodu Pogrążony w owym stanie gdzie rze-czywistość graniczy bezpośrednio z fan-tastycznym światem snu — widział mgli-ście przykucniętych w drugiej części ka-juty zmokniętych lapto Krótkie wiosła tubjlcze — -'-- 3 34 Pożary i Zgliszcza ()=()=o=o=o=o=o=-l-JlA tocznych na konia cmoknął i pokłuso-wa- ł ku wsi Na samym jej wstępie stała duża kar-czma a na jej progu Żyd rudawo-siw- y suchy kościsty o biegających oczach rozmawiał z kilku chłopami Na widok pana chłopstwo usunęło się trwoznie Żyd zdjął czapkę potem aksamitną myckę i na skinienie Czaplica podszedł cały w ukłonach Zwał się Juda Liwor od lat dwudzie stu był faktorem kupcem szpiegiem posłem prawą ręką sterdyńskiego pana Pan się na siodle przechylił Juda nastawił ucha wysłuchał krótkiego roz-kazu pokiwał cłową na znak że pojął powiedział słów kilka cmokał dziwił się w końcu położył rękę na sercu ręcząc ze rozkaz wypełni i wśród tysięcznych ukłonów cofnął się o krok Czaplic popędził ulicą wioskową Ju-da pozostał w progu a korzystając z za-chodu słońca i wolnej chwili począł zwrócony na wschód modlić się we wła-ściwy Żydom śpiewny przeciągły sposób Przy tej pobożnej czynności zastał go I TŁff nt rsrr Chłop szedł raźno śpiesząc się do do-mu spojrzał jednak na karczmę -- zwolnił kroku" targując się sam z sobą o kieli-szek wódki Jest to najcięższa pokusa — Dobry wieczór — zagadnął go żyd — może wy z puszczy? — Aha! — Krowa mi wczoraj zginęła musia-ły ią wilki porwać Nie widzieliście kości? — Nie Wilki to widziałem — Gdzie? Już stali u drzwi Karczmarz wszedł zapytaniem wzywając chłopa Michałko westchnął ale przestąpił próg szukając w zanadrzu miedziaka W izbie szynkow-ne- j było prawie pusto Jakiś dziad chra-pał pod ławą kilka bab kłóciło się z Ży-dówką o ceny jaj i płótno bachory ta-rr:- ły się po podłodze szwargocząc mię-dzy sobą: wieś żyła jeszcze w polu Michałko usiadł żyd nie pytając podał mu miarkę wódki Zaczęła się gawęda ożywiona ze strony Judy mrukliwa ze strony chłopa Mówiono o urodzajach i lesie o pogodzie i ostatnim jarmarku skończono natural-nie na parze wiśniowych wołów żyd stratę wziął do serca jak własna omal nie płakał" nie był syt szczegółów poża-ru Michałko na pociechę wychylił trze-ci i czwarty kieliszek stal się rozmów-niejszy- m W ńłtawym chybotliwym świetle płomyka kołyszą cogo się przy silniej-szych podmuchach "jurzy — ta zbita nie-ruchoma grupa w dawała się jakimś ko-szmarnym wiecem zgilotynowanych gdyż czarne głowy o zamkniętych powie-kach zlewały się z mrokiem Wreszcie Ken zapadł w ciężki sen pełen mar przenikających może do zmę-czonego mózgu z przeładowanej elek-trycznością tropikalnej nocy Następnego ranka przeciągał się jesz-cze leniwie na wąskim posłaniu gdy wpadł do kajuty jeden z wioślarzy z wiel-kim wrzaskiem: "Bulioo! Buliogo!" Aż podskakiwał z niecierpliwości na samą myśl o mięsie Ryby będące obec-nie podstawą ich wyżywienia zaczynały załodze brzydnąć Ken wybiegł na pokład z karabinem w ręku Na małej wysepce o paręset metrów przed szalandem rozsiadło się gęsto na rzece wielkie stado olbrzymich kaczek zbrojnych Wyciągały szyje ku nadpływającym i kręciły niespokojnie głowami "Strzelaj! Strzelaj!" niecierpliwił się na dachu kajuty Samba Kura Pełen godności kapita też chciałby mieć tro-chę mięsa dla odmiany "One zaraz po-lecieć!" Ken strzelił pośpiesznie i gdy stado zerwało się z ciężkim łopotaniem potęż-nych skrzydeł opatrzonych na przegu-bach wielkimi szponami — został na wo-dzie jeden trzepoczący się ptak Za kilka minut wyciągnięto na po-kład ogromną kaczkę ze zmiażdżoną ku-lą głową Okrzyki' zdumienia zdziwione posy-kiwani- a Jakto! Tak daleko a biały trafił w samą głowę! Sława Kena jako niesłycha-nego strzelca była ustalona Jego naiwni admiratorzy rozczarowaliby się mocno gdyby wiedzieli że Ken nie tylko nie mierzył w głowę ale wogóle nie brał na cel jakiejś poszczególnej sztuki tylko wobec znacznej odległości strzelał "w kupę" Ta kaczka chociaż wielkości sporej gęsi nie mogła jednak wystarczyć dla wszystkich więc Ken kazał przybić do brzegu u następnej wsi by kupić kilka kur Nic tak nie utrzymuje murzynów (czy tylko zresztą murzynów?) w dob-rym humorze jak smaczna "wyżerka" a Ken chciał by na szalandzie panowała atmosfera zadowolenia i wesołości Dobrze trafili gdyż owa następna wieś to była słynna ze swych targów Niamina która trafiła nawet do miej-scowej poezji Do niej to wybiera się zakochana dziewczyna po prezent dla ukochanego Djigi: M'bi ta dua do — Niamina dua do Ka misi san — — A znacie wy woły Martyna w Sło-bodn- i? — zagadnął Żyd — Kto ich nie zna! Sławne na całą okolicę od moich piękniejsze Po sześć lat mają rogi jak obręcze a dziecko by poprowadziło Martyn szczęśliwy! — Można ich kupić — Ot pleciesz! Martyn szalony by był Dawali mu panowie ćwiartkami pieniędzy Tylko się śmieje — Ręką machnął zapalając fajkę Żyd mu się do ucha przechylił — A wam mogą one darmo przyjść — szepnął — Na złodziejam się nie zdał! — od-parł chłop pogardliwie — Na co kraść! Nie kiwniecie nawet palcem a ja sam przyprowadzę woły do chlewa — jak — Jak co? — Jak mi powiesz gdzie wasz panicz schowany w lesie! j Chłop odskoczył jak oparzony ode-pchnął Żyda za czapkę wziął — Przeklęty żydzie! Jakiego pana I co ty szczekasz? Naszego panicza zabili pod Krasną Choiną j — liii na co to krzyczeć na co kła-mać! To mowa dla tych co go szukają i zgubić chcą Tfu na co śmierć wspomi- - inać niechaj on żyje i zdrów będzie! Juda Iwie że on w puszczy strażnik go pilnuje i wy! Jam gotów mu uciec pomóc to dobry pan! Michałko ponuro rozwiązał szmatkę 'położył na stole należność cofnął się do drzwi I — Poczekajcie poczekajcie daliście 'za wiele! — Żyd zatrzymał go za połę — Co to myślicie żem ja szachraj u mnie kruczek o grosz tańszy Cztery gro sze wam się należą Zaczęło się długie pracowite prze-szukiwanie kieszeni zatłuszczonego sur-duta — A jaki wy gorący! — ciągnął Żyd dalej — Nie wieizycie mi przeklinacie owa gwałtu! Jakbym co złego powie dział! Nu nie chcecie mieć interesu z Juda sterdyńsklm pamiętajcie zęby to wam na złe nie wyszło! Wspomnicie mo-je słowo Możecie mieć woły może jesz-cze jaką sztukę bydła aibo dwie napłód — i zbógacić darmo za co? Za parę słów! Albo ja Moskal czy szpieg? Prosty żyd mam interes do waszego panicza i tyle! Nu ot i wasze cztery grosze! A jak jutro was wezmą kozaki to pożałujecie oporu! Ja myślał że wy rozumny czło-wiek a wy głupi chłop jak inni Michałko podniósł głowę Cień nie-pokoju przebiegł mu po twarzy — Jakie kozaki? — mruknął — Te same co dwór spaliły u was Czy myślicie że wasza chata mocniejsza? Ech wy głupi chłop nie warto z wami gadać! — Gadali ze mną mądrzejsi od cie-bie niechrzczeńcze! Dosyć łajać i wy-dziwiać! Kto ci mówił o kozakach? "-Ji_Ł-Nasz- 'pan! Pod--batoga- mł' każdy Misini sarama Ka n'o nono bo Nononi sarama Ka n'o nare di Djigima Djigi k'i nie mun Ala! Djigi jo! Djigi moin ma je! Hali n'in ma Djigi je Sanko n'ka tua men Pójdę na jarmark — Na jarmark w Niamina By kupie krowę — Ładniutką krówkę Da mi ona mleko — Doskonale mleczko Zrobię z niego masło — Świetne masełko Dam je Djigi By sobie natarł twarz O Boże! Nikt Djigi nie dorówna! Nawet jeżeli nie mogę go widzieć Niech przynajmniej słyszę o nim Roiło się na wielkiej łące między rzeką a wsią Naturalnie jak zwykle na afrykańskich targach Więcej tam było sprzedających niż Kupujących Bo nudno jest w brussie a tu rozmaitości nie brak Ten hakonosy wychudły długowło-sy Maur rozsiadły na workach przywie-zionego z poza Tombuktu ryżu opowia-da po cichu oglądając się czy nie zo-baczy czerwonego fezu milicjanta jak jego rodacy z kolonii hiszpańskiej Rio de Oro napadli znienacka na oddziałek francuskich meharystów i zamordowali porucznika i dwóch białych sier?antów Dalej znów Djula z Gwinei chwali bo-gactwo swe?o kraiu i wspomina jak kobieta z Sigiri znalazła raz bryłkę zło-ta wielką "jak głowa" Smakowity swędzik placuszków sma-żących się w pryskającym i skwierczą-cym tłuszczu rośiinnym z drzewa karite — miesza się z zapachem gałek sumbara ze sproszkowanych strąków nerę Jękliwy głos trędowatego żebraka wzywającego wiernych w imię Allaha do miłosierdzia zlewa się z ochrypłym przekrzyczanym i przepitym falsetem griota'' sławiącego szczodrobliwość przybyłego z brussy naiwnego wieśnia-ka Ten oderwał się na dzień targu od nie lubiącej czekać w tym sezonie gleby by kupić cztery nowe motyki Ale chy ba skończy się na dwóch bo jak tu nie obdarować sowicie griota sławiącego na cały rynek urodzajność jego luganów i płodność jego żon Przednówek Mało po spichrzach już zostało sorgho ale człowiek musi się czasem poweselić więc przekupki przy-kucnięte przy garnkach z dolo nie próżnują a gwar na rynku rośnie i pot lśni się coraz obficiej na roześmianych czarnych gębach Wędrowny przekupień Błazna i "trubadura" Piwo tubylcze z sorgho -- -- śpiewa co umie! Potem w Sybir daleko! Het! Pójdziesz i ty a wiesz dlaczego? — boś głupi — Milcz żydzie! Kiedyś ty gadał z twoim panem tóś ty wróg! — Co to szkodzi że ja gadałem! Ja z każdym gadam i dlatego wiele wiem! Panicza nie wyratujecie beze mnie a sami poginiecie! Czy was bili kiedy? — Nie my hodowali się razem z paniczem! — No to dostaniecie za wszystkie czasy! Sto nahajów wy sto żona po pięćdziesiąt dzieci a potem chata z dy-mem wy w łańcuchy i marsz! Na co wam woiy i dobytek? Zgnijecie w turmie! Bóg wie co się działo w chłopskiej duszy Słuchał nieczuły na pozór oparty na kiju zmarszczony posępny nie prze-rywając ani słowem żyd ręce strzepnął ramionami wzruszył — Bywajcie zdrowi! Panicz stracony a z wami kaput! A ja bym was uratował panicza sam wywiózł a teraz sam pójdę do dwoi u i powiem: bierzcie Michałka on wie wszystko chce ze swoim pani-czem iść w Sybir! Słuchajcie ostatnio słowo! Mnie was żal Kozaki poczekają do jutra wieczór! Jeśli nie przyjdziecie do innie ze zgodą to oni pójdą do was! Chłop nic nie odrzekł Trzasnął drzwiami i zniknął w mroku wieczor-nym Musiała być dobra wódka u Judy coś mu w oczach majaczyło Na prawo i lewo i prosto pdzie spojrzał widział przed sobą dwa przepyszne rogate woły podobne do siebie jak malowane Te same centKi te same taiy le same ior-my- ! Długie niskie zbudowane przepysz-nie biodziły w trawie występowały zza każdego krzaka przechodziły na kazd-dy- m zawrocie Michałko tarł oczy plwał odżegny-wał mamidło nic nie pomagało Marty-na wołv szły z nim wszędzie aż do Luch-ni wcaodząc do zagrody widział jeszcze jak leżały ria gumnie przeżuwaiac fleg-matycznie dzienna paszę Westchnął spoirzawszy w bok na puste chlewy — Och moie wy wiszniowe och moje wy kochane! — i z westchnieniem tym wszedł do chaty Położył się lecz nie zasnął Na czarnym pułapie izby pokazywały mu się jak żywe ilustracje rozmowy z Juda straszne pijackie twarze kozaków jakieś jęki wycia łkania kobiece świst pletni wszystko na co się napatrzył w ostatnich czasach To znowu gdy wiatr zaleciał w komin i rozdmuchał węgle w piecu z iskierek formowały mu się po-żary i widział chatę w płomieniach do-bytek w perzynie żonę i rodzinę w kaj-danach i nędzy Poruszył się na twardej ławie nasunął na głowę siermięgę za-sypiał niby lecz lada ruch szczeknięcie psa budziło po znowu Zrywał się sia-dał na posłaniu zalękły zdało mu się że do drzwi ktoś kołacze że doń przychodzi zguba o bladej twarzy i strasznych koś eistych-sżponaćh- r- -- I ADWOKACI i NOTARIUSZE Popieraicie ivch którzy E H LUCK BA LLB (ŁUKOWSKI) I R H SMELA BA LLB POLSCY ADWOKACI Wspólnicy firmy adwokackiej Blaney Pasternak Łuck & Smela 57 BLOOR ST W róg Bay WA 49755 przJmują wlcczuraml za tclcfonlcz-n- m porozumieniem 53 S G KEIFETZ BA ADWOKAT S HEIFETZ NOTARIUSZ 55 Wellington SI W Toronto Ont EM 6-64- 51 wieczorem WA 3-44- 95 94-- S JAK L Z GÓRA ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ 1437 Queen St W — Toronto Tel Biura: LE 30211 Mieszk: AT 9-84- 65 B6S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1147 Dundas Sł W Toronto Ttl LE 4-84- 31 i LE 4-84- 32 CM BIELSKI BABCL ADWOKAT I NOTARIUSZ Pr7yjecle codziennie — Suito 702 Hermant Bldff 21 Dundas Squaro (przy Yonge St) Toronto — EM 2-12- 51 Wieczorami za uprzednim telefonicznym porozumieniem OKULIŚCI OKULISTKI Br Bukowska-Bejna- r O D Wiktoria Bukowska O D prowadzi) nowoczesny gabinet okulistyczny przy 274 Roncesyalles Avenua obok Cooffrey St Tel LE 2-54- 93 Godziny DrzyJoć: codziennie od 10 rano do 8 wieczór W soboty 10 rano do 4 po pol od 37S DLA ZABEZPIECZENIA WASZYCH OCZU ZEISS Punkial szkła do okularów już do nabycia w Kanadzie Pytajcie o nie u Waszego specjalisty od oczu 93 S NAPOJE ZBLIŻONE DO TYCH TAK W RODZINNYM DOSTAWA na i inne okazje W TORONTO TELEFONUJCIE ogłaszają się w "Związkowcu" LIFE & NATURĘ Domowa Kuracja Naturalna Gdzie zawodzi wszelka medy-cyna tam pomaga KURACJA NATURALNA Jedyna w całej Kanadzie Można tei lcczjć się w domu Podaj dokładne objawy choro-by a wyślemy odpowiednie le- karstwa i pouczenie Mamy ZIOŁA NA SCHUDNIĘCIE — Cena $2 00 MEDICAL HERB CENTRĘ 64 Cathedral Avenue Winnipeg 4 Man DENTYŚCI W Dr E WACHH& DENTYSTA Godziny: 10—12 1 2—8 386 Bathurst St — EM 4-65- 15 Dr Więckowski LEKARZ DENTYSTA Tel WA 310 Bloor St W — przyjmuje po uprzednim porozumie niu telefonicznym W Dr S D BRIGEL LEKARZ DENTYSTA CHIRURG — STOMATOLOG Speclallsta chorób amy uitntl 1'nyslclans' Surgcons' Bulldlng Kancelaria No 270 86 Bloor St W — Toronto Telefon WA 2-00- 56 Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W Toronto Ttl RO 9-46- 82 Dr H SCHWABE DENTYSTA 71 Howard Park Av (róg RonccBvallc9) Godz przyjęć za zam telefon LE 1-2- 005 4D-- S Dr Władysława SADAUSKAŚ LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd (drugi dom od Roncesvalles) Przyjmuje za uprzednim porozumieniem Telefon LE 1-4- 250 Zbigniew H Boyko DC DOKTOR CHIROPRAKTYKI Specjalizacja leczenia artretyzmu reumatyzmu lumbago syjutyki dolegliwości muskułów i stawów Gabinet wyposażony najnowsze urządzenia X-R- ay — prześwietlenia 78 LAKESHORE RD - MIMICO - CL 5-22- 31 B8-W-- 10 NAJBARDZIEJ KTÓRE WAM SMA-KOWAŁY KRAJU bankiety Tadeusz 2-08- 44 Toronto Cola - Ginger Ale - Orange - Cream Soda BEZPŁATNA telefo-nicznym WAInut 1-2- 151 dnie powszednie do godz wiecz Nie dostarczamy towaru do prywatnych domów 20--W Paczki PEKAO do Polski DO WYBORU ŻYWNOŚĆ MATERIAŁY PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (prawie 100 złotych za dolara) Janique Trading J Kamieński TORONTO OnL: 835 Queen Sł W — Tel EM 4-40-25 EDMONTON Alta: 10649 97th Street — Tel 2-38- 39 RÓWNIEŻ WSZELKIE LEKARSTWA ITP Najszybciej i najtaniej! Wolne od cła! ŚWIEŻE POMARAŃCZE I CYTRYNY 92 W ii w W S w w 7 - j: r ji j ?& v U f t Isej U b ' M m mi wm ' |
Tags
Comments
Post a Comment for 000474b